#14/365: 3, 2, 1….! Poszło!

Dziś, czyli w czwartek 23 lipca słońce naszego narodu, prezesów prezesów i super primus inter pares (nie jestem pewien, czy nie powinienem tego określeń pisać dużymi literami, ale dopóki jakiś filolog polski mnie nie poprawi, pozostawiam jak jest), otóż Jarosław Kaczyński odpalił kolejny ładunek. Tym razem jest to powrót do tematu podziału województwa mazowieckiego.

To, że obecny kształt granic województwa mazowieckiego (nie tylko zresztą tego jednego) mógłby sugerować, iż autorzy reformy administracyjnej dokonanej w 1998 roku miewali mówiąc oględnie, słabsze momenty*, nie znaczy, że należy zmieniać kształt tych granic akurat teraz. Po pierwsze, przez ponad dwie dekady województwo działało w miarę sprawnie, pomimo, że w do jego obszaru włączono kawał Podlasia i parę innych jeszcze geograficznych krain historycznie i kulturowo z Mazowszem ani metropolią stołeczną mających tyle samo wspólnego, co Roztocze Wschodnie i Bieszczady. Po drugie, jeśli celem miałaby być poprawa funkcjonowania województwa mazowieckiego, to należałoby wyłączyć jego wschodnią cześć i podzielić pomiędzy województwa ściany wschodniej, synchronizując całą operację z budżetowaniem z UE, tak aby obszary te mogły skorzystać jeszcze z unijnych środków na rozwój ściany wschodniej. Ale to oznaczałoby, że całą operację należało przeprowadzić dawno temu, kiedy jeszcze funkcjonował poprzedni unijny budżet, a jeśli teraz, to również na etapie tworzenia budżetu i polityk pomocowych należałoby zabiegać o specjalne środki na rozwój tej części kraju, która na skutek absurdów administracyjnych była upośledzona pod względem dostępu do środków na rozwój. To jednak wymagałoby długofalowej polityki rozwoju i właściwych relacji z UE, a obie te rzeczy w przypadku opcji obecnie rządzącej są oksymoronem (powiedzmy sobie jednak szczerze, że rządy PO-PSL tematu wschodniej części województwa mazowieckiego również nie załatwiły, choć miały do tego wszelkie narzędzia). W każdym razie mieszanie w granicach województw (a w szczególności województwa mazowieckiego) w obecnym stanie nie przyniosłoby żadnych korzyści finansowych, za to na pewno oznaczałoby spore koszty. No i po trzecie, najważniejsze, są obecnie dużo bardziej pilne i istotne tematy do ogarnięcia – nawrót pandemii (a co za tym idzie konieczność sensownego zorganizowania nauki, pracy i opieki zdrowotnej, bo przecież wszyscy mamy już dość tej prowizorki, którą serwowano nam na wiosnę) i kryzys gospodarczy, który zapuka do nas ze zdwojoną siłą lada moment. A przecież cały czas należy pamiętać, że państwo nasze (tak jak i cały świat) stoi przed gigantycznymi wyzwaniami – zmiany klimatyczne, potrzeba transformacji energetycznej, konieczność dostosowania się do nowych realiów gospodarki w obliczu zagrożenia kolejnymi pandemiami itd. Po co zatem partia rządząca rzuca temat województwa mazowieckiego (a w tle sonduje gotowość społeczeństwa do przeprowadzenia „reformy samorządowej”)? Bo to świetny temat zastępczy. Wrzucenie go nic nie kosztuje. I jeśli nie „chwyci” wystarczająco dobrze, to wrzuci się następne. Takie, które pozwolą przykryć afery, nieudolność rządu, marionetkową prezydenturę, słabe relacje międzynarodowe Polski i kompletne nieprzygotowanie państwa na kolejne wyzwania. Dodatkowa korzyść dla rządzących jest taka, że taki temat zastępczy świetnie nadaje się do utrwalania podziałów społecznych, a zarządzanie przez podziały i konflikty to specjalność Jarosława Kaczyńskiego.

To oznacza, że należy oczekiwać następnych tematów zastępczych. Jaki kolejny zostanie odpalony? Repolonizacja mediów? Aborcja? Konwencja antyprzemocowa? Każdy z tych tematów jest sam w sobie ważny, ale wrzucanie ich do publicznej debaty jest właśnie takim odpalaniem ładunków lub straszeniem, że się je odpali. Za którymś razem może się jednak zdarzyć, że wysadzony zostanie ostatni most łączący i tak podzielone społeczeństwo. Odliczanie trwa…

*_ Szukając jakiejś analogii, dla określenia stanu, w którym wykreśla się tak absurdalne granice województw, przychodzi mi na myśl stan po moim wieczorze kawalerskim albo po paru innych imprezach z czasów studenckich, kiedy ciężko było ustalić, czy to poprzednia impreza się jeszcze nie skończyła, czy może kolejna już się zaczęła, czy też (co również było wersją niekiedy prawdziwą), jest to cały czas ten sam, nieustający bal, tylko skład ekipy nieco się wymienił. Mam wrażenie, jakby politycy (szczególnie opcji aktualnie rządzącej u nas w kraju) traktowali sprawowanie władzy jako taką właśnie imprezę.

Dodaj komentarz