#5/365: W trzcinie

Szczebrzeszyn to jednak w powszechnej świadomości przede wszystkim miasteczko z wiersza Brzechwy, przewrotnie pokazującego jak piękny i jednocześnie trudny jest język polski. Może ten chrząszcz, grający gdzieś pośród traw to nieuchwytny głos polskiej prowincji i jej mieszkańców, polskiej wsi, małych miast i miasteczek. Może ten brzmiący niepozornie chrząszcz to właśnie są ich ciche troski i niepokoje, codzienne problemy, a jednocześnie symbol ukrytej wrażliwości, której się im odmawia, dostrzegając w nich tylko to drugie oblicze pokazane w wierszu, a mianowicie roboczego woła, do którego krzyczy się „Do roboty, jazda w pole!” i w najlepszym wypadku sypie się potem odpowiednią porcję paszy.

Wypad na pół dnia na Roztocze trudno uznać za skuteczną formę wakacyjnego relaksu, ale jak się nie ma co się lubi… Jednak nawet wyrwanie się na te kilka godzin ze swojego otoczenia i przestawienie umysłu w inny tryb pracy może prowadzić do ciekawych spostrzeżeń i refleksji.

Spostrzeżenie pierwsze: W Zwierzyńcu, w którym w pełni sezonu turystycznego w poprzednich latach nawet w dni powszednie bywało tłoczno, wielkiego ruchu nie widać. Owszem, w restauracji przy browarze w porze obiadowej sporo ludzi, a na rowerowych i pieszych ścieżkach widać turystów. Ale ewidentnie nie jest to, co w poprzednich latach. Chociaż po kilku deszczowych tygodniach w stawie Echo znowu jest woda i można się kąpać, samochody plażowiczów zapełniły zaledwie 1/3 parkingu. W kolejnych mijanych miejscowościach widać było dużo mniejszą ilość turystów. Największy ruch w miejscach, gdzie rozpoczynały się lub kończyły spływy kajakowe. Nawet w Zagrodzie Guciów, gdzie normalnie w porze obiadu ciężko było znaleźć miejsce, a na danie zdarzało się czekać nawet pół godziny, tym razem były wolne miejsca, a obiad dostaliśmy prawie od ręki.

Spostrzeżenie drugie: Trochę wspominkowo odwiedziliśmy Józefów, żeby zobaczyć schronisko PTTK, w którym będąc na początku VII klasy mieliśmy swoją bazę wypadową w trakcie rajdu pieszego po Roztoczu. W takich małych miasteczkach na prowincji najłatwiej ocenić, jak wielkie zmiany zaszły w naszym kraju przez ostatnie 30 lat. Miasteczko ledwo poznaliśmy. Schludny budynek urzędu miasta i dworzec autobusowy, dwa supermarkety, centralny plac z fontanną, dwie cukiernie i piekarnie, których kiedyś nie było. Jedynie stara lodziarnia jest w tym samym miejscu, co kiedyś (i lody smakują tam podobnie jak dawniej). I stary kościół stoi jak stał, natomiast nawet w jego otoczeniu widać zmiany – schludne stojaki rowerowe, ławeczki, uporządkowane alejki i kapliczki. Schronisko PTTK też wygląda zupełnie inaczej, zostało zupełnie odnowione i rozbudowane, teren wokół jest uporządkowany, postawiono dużą wiatę z solidnym grillem i murowanym kominem, a w miejscu starego, nierównego boiska jest cały kompleks sportowy z szatniami. Inny świat w porównaniu z tą odrapaną, przaśną rzeczywistością z czasów schyłku komunizmu. Tylko turystów niezbyt wielu, a główny budynek przystosowany do organizacji kolonii dla dzieci, świeci pustkami. Chociaż zepchnęliśmy pandemię i kryzys na skraj świadomości, to w takich miejscach wyczuwa się najlepiej, że te zjawiska są faktem. Ale jednocześnie to właśnie w takich miasteczkach jak Józefów widoczne jest, jak bardzo Polska NIE BYŁA w ruinie w 2015 roku – większość z inwestycji na terenie miasta zrealizowano właśnie do tamtego roku i za środki pozyskane z UE za poprzedniej władzy. Józefów nie uniknął też typowych błędów urbanistycznych popełnianych w ostatnich czasach w trakcie rewitalizacji przestrzeni miejskiej – rynek, który dawniej był oazą małomiasteczkowego bałaganu, ale jednak oazą zieloną, dziś jest wybrukowanym placem, które w niezbyt upalny lipcowy dzień nie schładza wielka fontanna. W otoczeniu schroniska PTTK według tego, co zapamiętaliśmy również rosło kiedyś więcej drzew. Jak widać plaga „betonozy” dotknęła prowincję w tym samym stopniu, co wielkie metropolie.

Spostrzeżenie trzecie: Największą różnicę, jeśli chodzi o ruch turystyczny, dostrzegłem w Szczebrzeszynie. Miasto, które szczyci się swoją wielokulturową przeszłością, w którym dawna synagoga (obecnie odrestaurowana i zamieniona w muzeum) oraz cerkiew stoją obok siebie, centralnie ulokowane pomiędzy dwoma zabytkowymi renesansowo-barokowymi kościołami, w sezonie wakacyjnym przeżywało niekiedy prawdziwe oblężenie. Do Szczebrzeszyna przyjeżdżało zawsze sporo letników i zaglądali turyści w ramach rowerowych wycieczek ze Zwierzyńca i okolic, a ponadto za każdym razem prawie widywałem autokary z izraelskimi wycieczkami, odwiedzającymi synagogę i kirkut. Dziś kirkut nie jest odwiedzany prawie przez nikogo, chociaż obok niego wiedzie szlak turystyczny i trasa do „kijków”. Widać, że o żydowską nekropolię ktoś jednak dba, lokalny samorząd postawił kilka lat temu nowe ogrodzenie i bramę, a choć macewy obecnie są nieco pozarastane wysoka trawą, to jednak dostrzec można, że nawet w aktualnej sytuacji podstawowe prace porządkowe ktoś wykonuje. Jednym słowem, komuś zależy, aby to miejsca, będące świadectwem wielokulturowości miasta (i całej wschodniej ściany Polski) takim świadectwem pozostały.

Refleksja: Szczebrzeszyn to jednak w powszechnej świadomości przede wszystkim miasteczko z wiersza Brzechwy, przewrotnie pokazującego jak piękny i jednocześnie trudny jest język polski*. Stojąc na szczebrzeszyńskim rynku (tak na marginesie, również cierpiącym na „betonozę”), spacerując bocznymi uliczkami, patrząc na mieszkańców zajętych swoimi sprawami, skupionych na problemach codzienności, w której w szczycie sezonu w restauracji przy rynku nie ma prawie klientów, pomyślałem sobie, że może żartobliwą historię o chrząszczu w szczebrzeszyńskich trzcinach można też inny sens. Może ten chrząszcz, grający gdzieś pośród traw to nieuchwytny głos polskiej prowincji i jej mieszkańców, polskiej wsi, małych miast i miasteczek. Może ten brzmiący chrząszcz to właśnie są ich ciche troski i niepokoje, codzienne problemy, a jednocześnie symbol ukrytej wrażliwości, której się im odmawia, dostrzegając w nich tylko to drugie oblicze pokazane w wierszu, a mianowicie roboczego woła, do którego krzyczy się „Do roboty, jazda w pole!” i w najlepszym wypadku sypie się potem odpowiednią porcję paszy.

Wracając do domu pomyślałem sobie, że prawdziwej zmiany na lepsze w polskiej polityce może dokonać tylko ktoś, kto nauczy się wreszcie słuchać tego ledwie słyszalnego dźwięku chrząszcza i rezonować z nim, a jednocześnie doceniać ciężką pracę wołów roboczych, kiedy trzeba, dzieląc z nimi wysiłek. Ostatnie miesiące dają wreszcie nadzieję na taką zmianę.

*_ W dniach 02-08.2020 w Szczebrzeszynie odbędzie się Festiwal Języka Polskiego i póki co, pomimo ograniczeń związanych z pandemią, większość atrakcji ma się odbyć w normalnej formie. I oby tak się stało i oby wydarzenie to przyciągnęło tylu gości, ile to możliwe w standardach podwyższonej ostrożności sanitarnej. Piękny, nowy amfiteatr przy szczebrzeszyńskim Miejskim Domu Kultury zasługuje na liczną publiczność. Program festiwalu można znaleźć na stronie stolicajezykapolskiego.pl

Dodaj komentarz