Marsze marszami, a władza jak zwykle zrobiła swoje. I jak dla mnie położyła właśnie wisienkę na tym czymś, co szykuje społeczeństwu już od dłuższego czasu. I bynajmniej nie jest to tort. Choć patrząc z perspektywy rządzących, to pewnie sprawa wygląda zupełnie inaczej. Ja jednak nie mam możliwości patrzenia na to z perspektywy rządzących aktualnie naszym krajem i zresztą nawet nie chce mi się do tej paranoicznej wizji na dłużej zaglądać. Jednakże uczynię to na chwilę, być może po części z jakichś niezdrowych pobudek masochistycznych, a po części z poczucia społecznego obowiązku zwrócenia uwagi na prawdziwe zagrożenia.
Rolę wisienki w tym wypadku pełni pan Jan Nowak, prezes UODO z nadania obecnej władzy. W normalnym kraju stanowisko szefa instytucji zajmującej się ochroną danych osobowych nie powinno być niczym innym, jak dobrze opłacaną państwową posadą, wymagającą w miarę solidnych, merytorycznych kwalifikacji. Jednak na przykładzie działań podjętych przez wymienionego osobnika w ostatnich dniach, najlepiej jednak widać, że partia obecnie uprawiająca (nie)rząd w naszym kraju (choć chyba bardziej adekwatne byłoby określenie „sutenerstwo”), traktuje przejęcie władzy systemowo i dba w tym zakresie o każdy „trybik”. W kilku zdaniach wykażę, dlaczego powinno to człowieka trzeźwo myślącego przerażać o wiele bardziej, niż ciżba troglodytów skandujących nienawistne hasła, ciskających kamieniami czy okładających ludzi o innych poglądach.
Przez ostatnie cztery lata mogliśmy obserwować jak obóz rządzący po kolei zawłaszczył w zasadzie wszystkie organy państwa, czyniąc je najbardziej upartyjnioną strukturą od czasów, które jeszcze niedawno wydawały się słusznie minione. Do tej pory wydawało się, że przy takim nagromadzeniu gwałtów na demokracji i zdrowym rozsądku wystarczy tylko przeczekać do wyborów i po prostu powiedzieć większości tej bandy to, co Franz Maurer powiedział do Rosjan przy końcu pierwszej części „Psów”. Niestety, władza wykonała serię posunięć, które czynią demokratyczną zmianę rządów coraz trudniejszą. W tej całej układance, której początkiem było zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego, a potem przejęcie wszystkich kluczowych instytucji w państwie, łącznie z tymi, które powinny być tak apolityczne, jak to tylko możliwe, jak na przykład armia, służby wywiadowcze i sądownictwo, stanowisko prezesa UODO wydawało się tylko mało znaczącą synekurą, jedną z tysięcy, które padły łupem działaczy PiS i koalicjantów. Tak się przynajmniej wydawało w zasadzie do wczoraj. Pomimo niemal całkowitego upolitycznienia sądownictwa Sąd Najwyższy wydał orzeczenie, iż lista nazwisk osób głosujących na kandydatury do Krajowej Rady Sądownictwa nie może być utajniona, gdyż stanowi informację publiczną. W tym właśnie momencie wkroczył na scenę pan Jan Nowak, który pewnie pozostałby jednym z tysięcy Janów Nowaków w tym kraju, gdyby nie to, że ze swej pozycji mógł zakwestionować orzeczenie Sądu Najwyższego (a nawet jak nie mógł, to i tak zrobił), twierdząc, że odtajnienie listy osób wybierających skład KRS naruszyłoby ich prawo do ochrony danych osobowych. Kiedy czytałem o tym w wiadomościach na szczęście siedział na sofie z oparciem, która jest meblem dość stabilnym, a przede wszystkim odpowiednio szerokim – gdyby było to zwykłe krzesło, to pewnie zleciałbym z niego z hukiem. Co w tym takiego szokującego? Po pierwsze: dane osób głosujących w zakresie wyboru jakiekolwiek władzy w kraju musi być jawne, chociażby z tego względu, żeby obywatel wiedział, czy wybór władzy nie jest dokonywany bezpośrednio przez jakieś lobby, albo co gorsza pod wpływem wrogiego państwa. I jeśli ktoś uczestniczy w takich głosowaniach to z zasady decyduje się na jawność swoich wyborów. No chyba, że ma coś kłopotliwego do ukrycia. Ale przecież obecna władza nie ma nic kłopotliwego do ukrycia, prawda? Po drugie: szef urzędu kwestionuje decyzję Sądu Najwyższego i stwierdza, że musi zbadać jej zgodność z prawem o ochronie danych osobowych. To jest prawdziwy gwóźdź programu! Zostawmy sprawę KRS i poruszmy wyobraźnię. Załóżmy, że kilkunastu „karków” z Białegostoku zostaje skazanych prawomocnie przez sąd, a co za tym idzie, ich nazwiska mogą być podane do publicznej wiadomości. Ale od czego jest prezes UODO – przecież może zakwestionować tę decyzję sądu i zażądać całkowitego utajnienia rozprawy i danych skazanych, bo to przecież sprzeczne z ochroną ich danych osobowych. A nawet jak nie sprzeczne, to on musi to sprawdzić. Co więcej, pan prezes może za to stwierdzić, że takowej ochronie nie podlegają dane ofiar agresji – a przynajmniej powinny być ujawnione, dopóki on tego nie sprawdzi, czy podlegają ochronie. Jakiś ważny minister lub poseł po pijaku przejeżdża babcię na pasach – prezes UODO występuje o całkowite utajnienie postępowania, bo nawet podanie imienia z inicjałem nazwiska naruszałoby ochronę danych osobowych. A to są tylko pierwsze z brzegu zastosowania działalności pana prezesa Jana Nowaka. Oczywiście dostrzegamy (mam nadzieję) prawną absurdalność tych pomysłów , ale chyba zdajemy sobie sprawę, że obecna władza czuje się w krainie absurdu co najmniej równie dobrze jak miś Yogi w Jellystone.
Dlatego jak dla mnie pan prezes UODO dopełnia misterną układankę. Jak wisienka na torcie. To może nie najszczęśliwsze porównanie, ale nic lepszego mi już dziś do głowy nie przyjdzie.
Chciałbym na koniec mieć jakąś optymistyczną puentę, ale takowej nie będzie. Co więcej, od razu zapowiadam, że jutro napiszę, dlaczego to coś, w co wdepnęliśmy w naszym kraju, zapowiada się jako stan długotrwały i to niezależnie od wyniku jesiennych wyborów.
PS. Przepraszam tych z Was, którzy polityki mają dość, a którzy jednak do mojej pisaniny zaglądają od czasu do czasu. Po prostu muszę się raz na jakiś czas wypowiedzieć i w tej kwestii. Ale pojutrze się już powstrzymam. Obiecuję…
PS 2. Facjatę bohatera niniejszego wpisu zamieszczam, gdyż moim zdaniem ten człowiek w pełni zasługuję na swoje pięć minut i odpowiednią rozpoznawalność. Bardzo możliwe, że właśnie ściągam na siebie posądzenie o naruszenie ochrony jego danych osobowych, wraz ze stosownymi konsekwencjami prawnymi. No cóż, nie takie rzeczy przeżyłem…