Istnieje bardzo wiele ciekawych sposobów spędzania letniego urlopu. Zazwyczaj konkurują ze sobą dwie podstawowe koncepcje, czyli urlop w kraju albo za granicą. Urlop w kraju stawia nas przed dylematem „morze czy góry?”. Dylemat ten jest oczywiście bez większego znaczenia, gdyż na 90% i tak przez większość urlopu pogoda będzie do niczego. W górach ta okoliczność przeszkadza mniej, gdyż tam zakładamy od razu nieprzewidywalność aury, a przynajmniej do tego zachęcają nas we wszystkich przewodnikach GOPR. Co innego za granicą, zwłaszcza gdy mówimy o zagranicy oddalonej odpowiednio na południe – tam pogoda zazwyczaj jest jak najbardziej urlopowa. Nie zamierzam jednak roztrząsać tematu celowości spędzania urlopu w kraju lub za granicą. Bardziej frapują mnie bowiem opcje urlopowe, które podobno wybiera największa ilość Polaków – a mianowicie remont mieszkania lub domu, ewentualnie dorabianie sobie w ramach różnego rodzaju prac sezonowych np. zbiór owoców i warzyw, praca na budowie itp.. Co ciekawe, niejednokrotnie te dorywcze prace podejmowane są za granicą, więc mamy tu takie dwa w jednym, choć z pewnością zbiór ogórków lub melonów od świtu do wieczora to nie to samo, co wylegiwanie się na plaży Saint Tropez czy chociażby Złotym Brzegu.
Postanowiłem w tym tygodniu spenetrować te niezbadane dotąd przeze mnie obszary aktywności urlopowej i zatrudniłem się przy pracach budowlanych i instalacyjnych. Budowlaniec ze mnie taki, jak z Patryka Jakiego baletnica, hydraulik pewnie też ze mnie nie lepszy, ale jako pomocnik podobno się nadaję. I tak to w ramach urlopu awansowałem na stanowisko młodszego pomocnika brukarza (czyli w fachowych żargonie Junior Paver Assist). Poniedziałek upłynął mi zatem na przewiezieniu taczkami ponad tony piachu, żwiru i cementu, docinaniu kostki brukowej, robienia podsypki i przenoszeniu ciężkich krawężników i bruku. Ręce od tego dźwigania wyciągneły mi się tak, że po południu idąc w pozycji wyprostowanej, mogłem się trzymać kostki u nóg, prawie jak orangutan. A jutro kolejny dzień roboty.
Po skończonej pracy przypomniał mi się utwór Sweet Noise „Bruk” i teledysk do niego , w którym jest scena, gdy członkowie zespołu są pochłaniani przez brukowy chodnik (na zdjęciu powyżej) . To nagłe skojarzenie doprowadziło do czegoś, co można uznać za refren utworu „Czy mam być twardy jak bruk?”. Znamy pewnie wszyscy to powiedzenie, że jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twarde co innego. Po dzisiejszym dniu pomyślałem sobie, że powinniśmy mieć wszystko twarde jak bruk, ale właśnie po to, by mieć miękkie serce. To zapewne nie jest strategia sukcesu życiowego, przynajmniej w powszechnym rozumieniu tego pojęcia. Zapewne oznacza ona ból pleców i mięśni oraz odciski na dłoniach, które jutro będą jeszcze bardziej dawać się we znaki. Być może też oznacza, że naszego wysiłku nikt nie zauważy, ani nie doceni. Ale warto czasem odłożyć książki, komputer, spotkania, konferencje i całe to zamieszanie, i po kilku godzinach mozolnej pracy popatrzyć te kilkanaście metrów kwadratowych równo ułożonego bruku.
PS. Pomimo, że wolałbym oczywiście być teraz w Bieszczadach lub na wybrzeżu Jeziora Ochrydzkiego, to jednak mój kawałek bruku ma jedną kolosalną zaletę – nie ma przy nim wakacyjnych tłumów.