Przeczytałem parę relacji i komentarzy dotyczących wczorajszego marszu równości w Białymstoku. Nachodzi mi mnie po tym wszystkim jedna refleksja: większość tych, którzy w to zdarzenie się zamieszali, kompletnie się pogubiła. Zarówno ci fanatycy, udający patriotów, zwykli ludzie, którym się wydawało, że wyszli bronić najważniejszych wartości, przedstawiciele mniejszości seksualnych i ci, którym się wydaje, że wspierając środowiska LGBT organizujące marsz wznoszą się na szczyty tolerancji i walki o prawa człowieka.
Dziś była cudowna Ewangelia. Łukasz, 10, 38-42. Ten fragment o Marcie, zagubionej w codziennym rozgardiaszu i Marii, zasłuchanej w przesłanie Jezusa. Tej Marii, która obrała najcenniejszą cząstkę, jedyną, której nie można zostać pozbawionym – miłość. Tak sobie myślę, że tam w Białymstoku, ale też i w innych miejscach, gdzie niby walczono o fundamentalne prawa i wartości, wiele było sloganów, hałasu, huku, przekleństw, bijatyki i zwykłej krzątaniny. Tylko miłości brakowało. U wszystkich, którzy tam byli. Albo prawie u wszystkich. Maria swoją relację zaczęła od zasłuchania się w przesłanie miłości. Nie od skandowania, bicia, kopania, obrzucania obelgami czy tańców na platformie. Nie, ona usiadła cicho i pokornie u stóp Jezusa i po prostu słuchała… Gdybyśmy tak potrafili właśnie w ten sposób zaczynać budowanie relacji z drugim człowiekiem – od szacunku, pokory i słuchania… Czy jestem jak Maria, czy raczej jak Marta?