Przyjmijmy, że jest 13 sierpnia. Zresztą, dziś jest 13 sierpnia…
Infundybuła chronosynklastyczna to specyficzne zjawisko, polegające na wciągnięciu materii (którą jest dajmy na to pojedynczy człowiek, a żeby było jeszcze konkretniej _ Jester, czyli ja) w pętlę czasową, dodatkowo rozciągniętą w przestrzeni jak długa wstęga, dajmy na jak stąd do Syriusza Alfa. Być może coś przeinaczyłem, ale przyznaję sobie do tego prawo, gdyż o zjawisko owym czytałem 24 lata temu w książce „Syreny z Tytana” Kurta Vonneguta. Malkontentom twierdzącym, że najlepszą nawet beletrystykę trudno uznać za wiarygodne źródło wiedzy z zakresu fizyki teoretycznej choćby na miarę „Science” odpowiadam od razu, że wprawdzie autor koncepcji infundybuły, czyli Vonnegut we własnej osobie, nie miał raczej ambicji, by zaistnieć jako fizyk teoretyczny, nie znaczy to jednak wcale, że zjawisko takie nie występuje. Doświadczył go na pewno Winston Niles Rumfoord i jego pies Kazak w dość niedalekiej przyszłości*, a ponieważ jest to przyszłość, to nie możemy stwierdzić obiektywnie, że postaci te są fikcyjne, gdyż twierdzenie to będzie falsyfikowalne dopiero w przyszłości**. Przyjmijmy zatem, że istnienie infundybuły chronosynklastycznej jako zjawiska fizycznego jest również falsyfikowalne w przyszłości. Jeśli komuś to nie odpowiada – trudno. Mnie ten koncept przekonuje i już. Mógłbym nawet koncepcję Vonneguta nieco uzupełnić – infundybuła chronosynklastyczna to coś w rodzaju „czasoprzestrzennej wstęgi Moebiusa”, czyli niby poruszasz się się w przestrzeni, po czym wypadasz nagle w jakimś punkcie w czasie, w dodatku zderzając się ze sobą samym, pędzącym z przeciwnej strony – doświadczyłem tego zjawiska kilkukrotnie, dawno temu w czasach studenckich, np. kiedy wyszedłem ze swojej stancji w Krakowie na Nowym Prokocimiu do kolegów w akademiku AGH*** i spotkałem siebie we wtorek. Ruszyłem więc w drogę powrotną, licząc że trafię z powrotem na Nowy Prokocim, ale wyszedłem w niedzielę. Ta czasoprzestrzenna ciuciubabka trwała dość długo i wywołała wiele zawirowań, przez co niejednokrotnie na egzaminach w trakcie sesji pojawiałem się o właściwym czasie, ale w niewłaściwym miejscu, albo we właściwym miejscu, ale w niewłaściwym czasie, a raz czy dwa nawet w niewłaściwym miejscu i czasie – przynajmniej tak wynikało z ocen z egzaminów.
Cały ten paranaukowy bełkot, jakim Was uraczyłem, został przywołany w jednym celu – by uzasadnić absurdalne z perspektywy konwencjonalnego postrzegania czasu twierdzenie, że dziś jest 13 sierpnia. Z perspektywy kogoś, kto jest w infundybule chronosynklastycznej (czyli w tym wypadku mnie) jest właśnie ta data, tak samo jak jednocześnie jest 1 września i każdy inny dzień objęty pętlą czasoprzestrzenną. W ten sprytny sposób chcę wytłumaczyć się z braku publikacji kolejnych wpisów w normalnych terminach od momentu wyjazdu na krótki sierpniowy urlop. Po prostu te kolejne minifelietony zostały opublikowane w przyszłości. Będą opublikowane wczoraj. A może już są. To nie ma znaczenia. W każdym razie zdaję sobie sprawę, że reszta ludzkości może na czas i przestrzeń patrzeć nieco inaczej i postanowiłem jakoś z tego wybrnąć. Dlatego w ciągu pięciu najbliższych dni nagromadzone wpisy w blogu będą pojawiać się chaotycznie z Waszej perspektywy, ale w pełni chronologicznie z mojej****, aż do momentu wypełnienia całej wyrwy w czasie i przejścia do trybu „normalnego”*****. Wiem, jest w tym wszystkim totalny chaos. Ale to wszystko przez infundybułę..
*_ Forma przeszła w odniesieniu do przyszłości jest jak najbardziej właściwa. Wszystko się wyjaśnia w dalszej części wpisu.
**_To czyni bohaterów wszystkich powieści SF dziejących się w przyszłości postaciami potencjalnie prawdziwymi. Przynajmniej tak mi się wydaje.
***_Złośliwi twierdzą, że wyszedłem wtedy na imprezę, ale to są pomówienia – celem mojej wizyty u kolegów było uczestnictwo w poważnej akademickiej dyskusji dotyczącej natury czasoprzestrzeni
****_Albo też na odwrót – całkiem chaotycznie z mojej perspektywy, ale zupełnie chronologicznie dla Was.
****_Przy założeniu, że istnieje w tym wypadku coś takiego jak „normalność” – być może w kwestii samego czasu i jego upływu możemy mówić o jakiejś normie, ale już w wypadku mojej osoby z normalnością jest już gorzej, a przynajmniej tak twierdzi czasem moja żona, a nader często mój młodszy syn (zwłaszcza gdy dostaje szlaban na komórkę i komputer)