#4/366: Adios, czyli nadzieja

Największy pozytyw dzisiejszego dnia, to ten widok na zdjęciu. Te cudowne, dojrzałe w letnim słońcu pomidory, ogórki i papryka. Zapach świeżych pomidorów, prosto z ogrodu to coś, co zawsze kojarzy mi się z tą porą roku. I ten widok… Nie wiem, jak to możliwe, ale koi nerwy. Pozwala powoli poukładać sobie w głowie ten chaos z oglądanych wiadomości, rodzinne kłótnie i całą resztę, która nijak nie chce się złożyć w sensowną całość.

Cieszę się, że trwa ten „sezon pomidorowo-ogórkowy”. I nie chcę mi się myśleć o chwili, kiedy w głowie nieuchronnie zabrzmi klasyk śpiewany przez Wiesława Michnikowskiego „Adios pomidory”.

Choć swoją drogą właśnie do mnie dotarło, że hiszpańskie „adios” tłumaczone jako „Do widzenia”, to przecież „A Dios”, które można przetłumaczyć „z Bogiem”. W ten sposób ten stos cudownie dojrzałych pomidorów nabiera wymiaru letniego sacrum. Jesli potrafimy się cieszyć takimi prostymi rzeczami, jak ten niezwykły zapach lata zamknięty w pomidorach, jeśli potrafimy dostrzec w nich Boży dar ale też dar w postaci drugiego człowieka (bo przecież ktoś te pomidory uprawiał, ktoś pomógł je zebrać i z kimś będzie można dzielić się ich smakiem i zapachem) – to jeszcze nie jest z nami tak źle. Podsumowując: dopóki są świeże pomidory, jest jeszcze nadzieja dla świata.

To może nie jest przykład szczególnego olśnienia, ale na „sezon pomidorowo-ogórkowy” musi wystarczyć…

Dodaj komentarz