Obejrzałem sobie dziś fragment piątej części przygód Harry’ego Pottera, czyli „Zakonu Feniksa”. Oczwywiście nie będę specjalnie oryginalny, jeśli stwierdzę, że Hogwarth (szkoła dla czarodziejów – informacja dla mugoli czytających ten tekst) nad którym zarząd przejmuje Dolores Umbridge, nadzwyczajna komisarz Ministerstwa Magii, jako żywo przypomina polskie szkoły po reformie, którą przeprowadziła była pani minister, która w tej chwili zajmuje się „koszeniem kasy”, czyli znienawidzonych euro od znienawidzonej Unii. Oprócz tego zajmuje się też unikaniem odpowiedzialności, a trzeba przyznać, że tę sztukę reprezentowana przez nią siła polityczna opanowała do perfekcji, przyćmiewając kompletnie wyczyny konkurencji. Pozwolę sobie także na dalszy brak oryginalności i stwierdzę, że fałszywy, by nie rzec cyniczno-obłudny uśmieszek byłej pani minister był niemal żywą kopią wyrazu twarzy Dolores Umbridge. Ale powiedzmy sobie szczerze, to są tylko niewinne skojarzenia. Niestety, powieść J.K. Rowling (zarówno w wersji literackiej, jak i zekranizowanej) okazuje się po latach tekstem proroczym. Wiele wskazuje na to, że nasze szkoły mogą stać się na wzór Hogwarthu pod zarządem Umbridge przybudówką polityczną dla Ministerstwa Magii – tak swoją drogą, to jest to bardzo adekwatne określenie dla naszego obecnego rządu, wraz z jego tajemniczym protektorem, Lordem Kaczymortem. Te analogie wyglądają dość zabawnie w postaci memów internetowych, ale jeśli tego typu koszmary (nawet w wersji soft) będące przedmiotem literackiej fikcji zostają urealnione, to robi się nam coś gorszego, niż radziecki horror. Już nie jest „smieszno i straszno”, a każdym razie na pewno jest coraz mniej „smieszno”.
A najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że o ile Umbridge i jej protektor wyleźli z kart powieści i straszą naprawdę, o tyle nikogo na miarę Zakonu Feniksa nie widać.
Czyżby peron 9 i 3/4 nam naprawdę odjechał?