
Tytułowe zdanie to mój ulubiony cytat z obejrzanego dziś najnowszego dzieła Jima Jarmusha „Truposze nie umierają”. A raczej jeden z dwóch ulubionych cytatów. Jednakże nie zamierzam spinać się tutaj i recenzować filmu.
Ani się obejrzałem i przeleciał mi pierwszy tydzień mojego antyblogowego projektu. Pomyślałem, że film Jarmusha będzie świetnym podsumowaniem minionych siedmiu dni. Żeby nie iść w recenzję, ani też nie „spojlerować” tym, którzy na film pomimo słabych recenzji się wybiorą, podzielę się tylko moją impresją, esencją z tego, co po projekcji zostało mi w głowie i ułożyło się w jakieś przemyślenia.
Otóż według mnie w całym filmie wcale nie chodziło o żadne antykonsumpcyjne i ekologiczne przesłanie przedstawione w formie pastiszu filmów o zombie – to już bowiem było wielokrotnie w nurcie „zombiestycznym”. Jeśli się patrzy na ten film w ten sposób, to rzeczywiście jest to naciąganie na siłę wytartych klisz – a rozciągania celuloid jako materiał nie znosi. Wszystko co najważniejsze w tym filmie zamyka się jak dla mnie w dwóch zdaniach i dzieje się tak naprawdę poza samym obrazem filmowym. „To wszystko skończy się źle” powtarza co i raz zastępca szeryfa grany przez Adama Drivera. Ale jego słowa mają podwójny sens – bo Driver wypowiada je zarówno jako aktor i jako grana przez niego postać. Czyli mówi nie tylko o losie swojej postaci, ale także o losie swoim i o całym scenariuszu. A ten jest do bani (co między wierszami stwierdzają jakby w imieniu reżysera postacie w im występujące). Ale Driver razem z Billem Murrayem (grającym szeryfa) odpowiada sam sobie „we gonna take our best shots” co zostało w polskim tłumaczeniu zamienione na dalekie od oryginału „Zrobimy co się tylko da” – a przecież tu samo nasuwa się tłumaczenie „Zagramy nasze najlepsze ujęcia” [w tym kiepskim scenariuszu].
I te dwa zdania jak dla mnie „robią robotę” w tym filmie. Obojętnie w jak kiepskim scenariuszu przychodzi nam grać, obojętnie jak fatalnie się kończy historia, my powinniśmy starać się zagrać nasze najlepsze sceny.