Czasami w niedzielę…

Modlitwa

Modlitwa

Miałem wczoraj cudowną niedzielę – czułem, że przez cały dzień Bóg mnie przytulał.

Zaczęło się ciężko – wstałem zaraz po drugiej w nocy. W dzień czekał mnie egzamin w Warszawie. Może nie najbardziej trudny, ale ważny. Czekało mnie jeszcze sporo materiału do powtórzenia, musiałem przejrzeć notatki, uporządkować sobie w głowie wiele tematów – w ciągu tygodnia ciężko było znaleźć na to czas.

Około  4.30 w ramach „schłodzenia” umysłu otworzyłem sobie maila z czytaniami z pisma świętego na sobotę (codziennie otrzymuję czytania z www.ewangelia.org , ale z regularnym czytaniem jest hmmm… kiepsko). A w mailu fragment z ewangelii św. Łukasza o synu marnotrawnym. Intrygujące, jeden z najbardziej zapadających w pamięć fragmentów ewangelicznych trafia się o świcie ważnego dnia. Czułem, że to ma znaczenie, choć w tamtej chwili jeszcze do mnie ono nie dotarło.

O 7.30 pobudziłem swój umysł i ciało pod prysznicem, wdziałem garnitur i starając się nie obudzić Kay i chłopaków (w niedzielę śpi się u nas z reguły dłużej), wymknąłem się z domu. Było tuż po ósmej, pociąg z Lublina do stolicy odjeżdżał o 8.22. Czasu niby nie za wiele, ale bez pośpiechu dotarłem samochodem na dworzec w ciągu 13 minut. Pogoda była piękna, z lekką zazdrością spoglądałem na biegaczy mijanych po drodze. Ale to była taka dobra zazdrość. Wszystko zdawało się tego ranka do mnie uśmiechać. Pomimo nieco spóźnionego wyjazdu z domu, do pociągu wsiadłem 6 minut przed czasem, a skład odjechał punktualnie.  W dodatku w wagonie nie było tłoku – połowa miejsc wolna. Mogłem rozłożyć się swobodnie ze swoimi notatkami i laptopem, na który dociągałem sobie jeszcze jakieś uzupełnienia z sieci. Wszystko jak należy.

Pomimo remontu na moście w Warszawie, pociągi z Lublina były puszczane normalnie na Centralny, a nasz dotarł z dokładnością liczoną w sekundach. Byłem w stolicy zgodnie z planem, choć odczuwałem braki snu i spadek ciśnienia – od Puław niebo robiło się coraz ciemniejsze. Zgarnąłem swoje rzeczy do plecaka i ustawiłem się do wyjścia z wagonu. Wtem podbiegł do mnie miły młody człowiek (znaczy się ktoś ewidentnie młodszy ode mnie) i podał mi mój telefon – okazało się, że zostawiłem swoją Lumię na fotelu obok i nie zauważyłem jej w półmroku, jaki zapanował po wjeździe do tunelu przed Centralnym. Podziękowałem zdawkowo, bo pociąg już hamował i robiło się zamieszanie, miałem jednak świadomość, że człowiek nie tylko oszczędził mi kilkuset złotych wydatków, ale i mnóstwa kłopotów. Niby drobne zdarzenie, ale jakie miłe.

Podbudowany tym faktem popędziłem na miejsce egzaminu – siedziba mojej uczelni to na szczęście tylko 5 minut szybkiego spaceru z dworca, więc 40 minut przed czasem byłem na miejscu. Zostawało mi już tylko ustalić i dopłacić resztę należności za egzamin i odebrać dokumenty dopuszczające do tegoż. I tu niemiłe zaskoczenie – przy próbie przelewu okazało się, że z konta ściągnięto mi sporą kwotę na poczet transakcji dokonanej przez internet, która dzień wcześniej miała status zawieszonej. W ten sposób w ciągu nocy dostępne saldo na rachunku zmniejszyło się o prawie 1700 zł, a to co zostało, nie wystarczyłoby nawet na połowę opłaty egzaminacyjnej. Wprawdzie bez tego warunkowo też podszedłbym do egzaminu, ale potem czekałby mnie dodatkowy wyjazd do Warszawy, żeby pouzupełniać papierkowe sprawy. Chwila gorączkowego myślenia (czas do egzaminu upływał) i telefon do brata – wiedziałem, że jedno z kont ma w tym samym banku, co ja, więc pieniądze może mi przelać w ciągu kilku sekund. Odebrał (zapewne dzięki temu, że zobaczył mój numer, a przecież gdybym wcześniej stracił komórkę, dzwoniłbym z numeru obcego). Okazało się, że na tym koncie miał akurat taką kwotę, jakiej mi brakowało. Żeby przyśpieszyć sprawę, popędziłem do pobliskiego bankomatu i jest, udało się! Opłaciłem gotówką należność już po czasie, ale jak się okazało, komisja egzaminacyjna spóźniła się o 15 minut. Miałem zatem jeszcze parę chwil, żeby uspokoić myśli. Najpierw odzyskana komórka, potem płatność pomimo problemów. Dotarło do mnie, że Ktoś Tam Na Górze uśmiecha się do mnie i pilnuje, aby mi się udało . Chociaż nie byłem zadowolony ze stanu mojej wiedzy, czułem że egzamin musi pójść dobrze.

Komisja była pozytywnie nastawiona. Pytania nie trafiły mi się idealne, ale też nienajgorsze – kilkanaście zagadnień miałem przygotowanych naprawdę dobrze, kilkanaście kolejnych w miarę i około dwudziestu – słabo lub prawie wcale. Dostałem 4 pytania z tej drugiej grupy – wystarczyło na ocenę dobrą. Byłem zadowolony, bo na powtórzenie materiału miałem niecałe 2 dni, a ze względu na różne okoliczności mój termin egzaminu był przekładany przez ponad rok. W dodatku wszystko poszło tak sprawnie, że mogłem zdążyć na powrotny do Lublina o 12.55 z Warszawy Gdańskiej. 5 minut metrem i byłem już na dworcu. W Warszawie zaczynał już kropić deszcz, ale przestał akurat wtedy, gdy dotarłem na peron. Pociąg odjechał znowu idealnie o czasie. W moim wagonie znowu nie było tłoku – choć niektóre przedziały były prawie pełne, ja dostałem cały wyłącznie dla siebie. Mogłem wyciągnąć się wygodnie i udało mi się zdrzemnąć ponad pół godziny. Kiedy dotarłem do Lublina, pomimo chmur na niebie, było ciepło i całkiem słonecznie. Było tuż po piętnastej, więc zdecydowałem iść od razu na popołudniową mszę gdzieś w centrum. Miałem iść do kościoła powizytkowskiego, ale że jeszcze było sporo czasu do 16.00, zrobiłem sobie spacer po Starym Mieście. Lubelska starówka w piekne, niedzielne popołudnie to kojący widok po męczącej nocy i przedpołudniu pełnym wydarzeń. Skoro już byłem na Złotej, zaszedłem do dominikanów, gdzie msza też miała być o 16.00. Okazało się, że trafiłem na cudowny koncert wielkopostnej muzyki barokowej – kantaty Bacha w niemal natchnionym wykonaniu. I wtedy ostatecznie poczułem, że Bóg mnie tulił tą muzyką, całym tym dniem. Msza, kazanie, komunia – pomimo zmęczenia i braku koncentracji, wszystko to nagle odzyskało właściwy sens. Wróciłem do domu spokojny i pełen wewnętrznego uśmiechu.

Wieczorem chłopcy poszli spać bez większych protestów, typowych na zakończenie weekendu, kiedy musimy zmusić ich, żeby przestawili się na „szkolny” tryb funkcjonowania. Wszystko było na swoim miejscu. Przytuliłem się do Kay i usnąłem.

Kiedy się obudziłem, pomyślałem, że może jesteśmy synami marnotrawnymi nie tyle z powodu, że coś robimy wbrew przykazaniom, że odrzucamy religijne nakazy, których czasem do końca nie rozumiemy, ale dlatego,  że pozwalamy, aby omijały nas rzeczy piękne i dobre. Nie pozwalamy się przytulić Temu, Który Nas Kocha. A On tuli nas każdego dnia…

Wiara

Ten krótki tekst otrzymałem kiedyś od kogoś w załączniku do maila – przypuszczam, że od mojego nieocenionego Przyjaciela, Sebastiana. Nie wiem kto jest autorem, ale ten tekst doskonale oddaje istotę słowa „wiara” i jest też sam w sobie uzasadnieniem wiary – nie tylko wiary w Boga, ale ogólnie wiary w „coś więcej” niż „tu i teraz”.

————————————————————————————-

W brzuchu ciężarnej kobiety były bliźniaki. Pierwszy zapytał się drugiego:

– Wierzysz w życie po porodzie?

– Jasne. Coś musi tam być. Mnie się wydaje, że my właśnie po to tu jesteśmy, żeby się przygotować, na to co będzie potem.

– Głupoty. Żadnego życia po porodzie nie ma. Jak by miało wyglądać?

– No nie wiem, ale będzie więcej światła. Może będziemy biegać, a jeść buzią….

– No to przecież nie ma sensu! Biegać się nie da! A kto widział żeby jeść ustami! Przecież żywi nas pępowina.

– No ja nie wiem, ale zobaczymy mamę, a ona się będzie o nas troszczyć.

– Mama? Ty wierzysz w mamę? Kto to według Ciebie w ogóle jest?

– No przecież jest wszędzie wokół nas… Dzięki niej żyjemy. Bez niej by nas nie było.

– Nie wierzę! Żadnej mamy jeszcze nie widziałem, czyli jej nie ma…

– No jak to? Przecież jak jesteśmy cicho, możesz posłuchać jak śpiewa, albo poczuć jak głaszcze nasz świat. Wiesz, ja myślę, że prawdziwe życie zaczyna się później.

I tak warto żyć…

Ten artykuł, to puszczony bez żadnych zmian list, który wysłałem do prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego. Było to chyba na jesieni 1996 r., ale nie dam sobie głowy urwać za datę… W każdym razie przez ostatnie 14 lat niewiele się zmieniło w kwestii poszanowania ludzkiego życia. Nadal rostrzyga się o nim bardziej w kwestiach „kosmetycznych” niż etycznych. Dlatego nie mam zamiaru „dostrajać”poglądów wyrażonych w liście…

Szanowny Panie Prezydencie !

 

Mam 21 lat i jestem obywatelem Kraju, którego społeczeństwo powierzyło Panu zaszczytną funkcję Prezydenta. Piszę do Pana w sprawie, która od kilkunastu tygodni porusza polską opinię publiczną. W sprawie nowelizacji ustawy antyaborcyjnej.

Na wstępie wyjaśnię, że jestem niechętny Pana osobie, jako politykowi       i dlatego  w czasie wyborów głosowałem na Pańskiego kontrkandydata. Jednak uważam, że sprawa, o której piszę, jest zbyt ważna, aby kierować się w niej jakimikolwiek osobistymi uprzedzeniami. Dlatego w tym liście padną tylko argumenty ad remo, nie zaś ad persona lub ad hominem, jak to niestety ma miejsce w przypadku społecznej dyskusji nad tym problemem. Wydaje mi się, że posiadana wiedza oraz kierunek moich studiów (psychologia na Uniwersytecie Jagiellońskim) pozwalają mi zabrać głos w tej sprawie.

Po pierwszym głosowaniu nad nowelizacją ustawy powiedział Pan, że ten akt prawny położy kres społecznej obłudzie panującej w kwestii aborcji. Do chwili obecnej nie wiem, jak wyjaśnić tak drastyczne rozminięcie się tej wypowiedzi z rzeczywistością. Być może wynika to z tego, że moje rozumienie słowa “obłuda” różni się w istotny sposób od Pańskiego, ale nie sądzę , gdyż po sprawdzeniu w “Słowniku języka polskiego” (PWN 1989) okazało się, że moja definicja bliska jest słownikowej, myślę zatem, że i Pańskiej także. Zatem sprawa pozostaje nie wyjaśniona.  Wystarczy bowiem chociażby odrobina wiedzy na temat prawidłowości rządzących życiem społeczeństwa, żeby dostrzec, że nowelizacja nie zlikwiduje tej obłudy, nawet jej nie zmniejszy, wręcz przeciwnie – spotęguje ją w stopniu wysoce niepokojącym. Dlaczego tak sądzę ? Podam kilka przykładów.

Primo: ustawowo aborcji będą mogły dokonać kobiety znajdujące się w trudnej sytuacji finansowej. Pięknie, tylko że do nich należą wszystkie nieletnie prostytutki, bo przecież ich dochody nie są w żaden sposób udokumentowane, a duża część tych dzieci (tak, to jeszcze dzieci, wykorzystywane i dające się wykorzystać, a nawet zabiegające o wykorzystanie) pochodzi z rodzin o niskim lub bardzo niskim statusie materialnym. Nawet w przypadku stosowania antykoncepcji przynajmniej część z nich zachodzi w ciążę. Każda z nich może domagać się wykonania zabiegu – przecież są w sytuacji pod każdym względem trudnej. Jakim wstrząsem dla zdrowia fizycznego i psychicznego młodej kobiety może być taki zabieg, możemy się tylko domyślać (do tematu tego wrócę w dalszej części listu). A wszystko to za pieniądze podatników, które przecież o wiele sensowniej byłoby przeznaczyć na rzecz promowania rodziny, zdrowo pojmowanego wychowania seksualnego oraz pomocy dla dzieci z rodzin patologicznych, a także pomocy dla tych młodych, często samotnych matek. W ten sposób można by tym dziewczynkom (wiek niektórych z nich nie przekracza 12 lat) dać szansę na godne życie, zamiast we wczesnej młodości ją przekreślać. Nowelizacja ustawy pozwala zatem państwu omijać ten trudny problem. A to jest właśnie obłuda.

Secundo: Nawet w przypadku przydzielania pomocy społecznej urzędnicy mają problemy z określeniem sytuacji materialnej tych, którzy się  o tę pomoc ubiegają. Często jest ona przydzielana tym, którzy po prostu wiedzą, jak podejść urzędników. I oto ten zawodny system ma decydować o czymś tak ważnym jak to, czy dana aborcja będzie legalna, czy nie. Nie będzie wielką przesadą, jeśli stwierdzę, że zabieg będzie mogła sobie załatwić niemal każda kobieta, która będzie miała na to ochotę i środki. Przekupienie urzędnika, od którego potrzebne jest stosowne zaświadczenie, to znacznie tańszy sposób niż dokonanie aborcji zagranicą. Niechęć zauważenia tego problemu to jest właśnie obłuda.

Tertio: Kobieta, która będzie ubiegać się o dokonanie zabiegu, ma zostać uprzedzona o wszystkich konsekwencjach przez lekarza, oczywiście innego niż ten, który będzie zabieg przeprowadzał. To dobrze. Ale kobieta ma odbyć także rozmowę z psychologiem. A tak się dziwnie składa, że obecnie psychologiem w naszym kraju może być każdy (brak odpowiednich ustaleń prawnych w tej kwestii jest już od dawna problemem), podczas gdy taką rozmowę powinien przeprowadzić nie tylko ktoś, kto ukończył studia psychologiczne, ale także posiada doświadczenie w tego typu sprawach. Tego jednak w ustawie nie ma. Wystawia ona zatem potencjalnie kobiety na pastwę psychologicznych konowałów. I  to jest obłuda, Panie Prezydencie.

Tyle w kwestii wspomnianej Pana wypowiedzi. Teraz chciałbym zwrócić uwagę na inny problem. Czy normalnym jest, aby parlament jakiegoś państwa uchwalał stosowanie jakiegoś medykamentu, np. nowego antybiotyku? I Pan, i ja znamy odpowiedź. Jeżeli coś takiego się zdarza, w cywilizowanym świecie uznawane jest za totalitaryzm i łamanie praw człowieka. Pan Stanisław Lem, którego jeszcze nie tak dawno dekorował Pan Orderem Orła Białego, napisał kiedyś, że to bardzo dobrze, że w nauce reguły demokracji nie obowiązują. To nie większość ma rację, tylko ten, kto przedstawi najpierw lepszą hipotezę niż inni, a potem w ogniu eksperymentów potrafi ją pozytywnie zweryfikować. Tak powstaje nauka, która służyć ma człowiekowi. Dlatego każda nowa metoda leczenia jest wcześniej długo testowana w laboratoriach, ze smutnej konieczności na zwierzętach, aby po otrzymaniu pozytywnych wyników wypróbować ją na próbie ochotników, to znaczy osób, dla których ta metoda jest ostatnią deską ratunku. I dopiero kiedy okaże się, że nowy lek, nowy rodzaj naświetlania czy nowy typ sztucznej tętnicy działa tak, jakby chcieli tego pacjenci i naukowcy, wtedy metoda wchodzi do powszechnego stosowania.

Pozwoliłem sobie na ten krótki metodologiczny wywód, bo w sprawie nowelizacji ustawy antyaborcyjnej mówiło się bardzo wiele o dobru kobiet. Tylko ani zwolennicy nowelizacji, ani jej przeciwnicy nie przedstawili wiarygodnych metodologicznie danych na temat tego, jakie dokładnie mogą być konsekwencje zabiegu aborcyjnego dla zdrowia kobiet. Z zebranych dotąd na świecie danych klinicznych jasno wynika, że połączenie organizmów dziecka     i matki jest czymś wyjątkowym. Można zatem wysnuć przesłanki teoretyczne, że przerwanie tego połączenia może mieć nieodwracalne konsekwencje. Jakie dokładnie? Na pewno ginekopatologiczne, gdyż te w wielu przypadkach stwierdzono. Ale może być też wiele innych następstw, także natury psychopatologicznej (szczególnie, gdy matka jest w bardzo młodym wieku).  Niestety posiadany na ten temat materiał dotyczył zbyt małych prób, a często tylko indywidualnych przypadków. Nie może zatem służyć do zweryfikowania hipotezy, że aborcja jest dla kobiety lepsza, niż jej uniknięcie. Nie jest to zatem sprawa dla parlamentu, ale dla specjalistów z dziedziny ginekologii i położnictwa, psychologów i analityków. Powinni oni wspólnymi siłami przeprowadzić na bardzo dużej próbie kobiet, które z różnych powodów przeszły aborcję, badanie procedurą ex post facto. Z kolei mniejsza próba kobiet, które musiałyby przejść zabieg z powodu wyższych konieczności (przewidzianych w dotychczas obowiązującej ustawie), mogłaby wziąć udział w normalnym planie eksperymentalnym (np. planie Solomona). Zebranie dużej ilości wyników dotyczących psychicznego i biofizycznego wpływu aborcji  na zdrowie kobiet oraz ich analiza zgodnie z regułami metodologii obowiązującymi w medycynie i psychologii, pozwoliłaby odpowiedzieć, co tak naprawdę jest lepsze dla dobra każdej Polki.

Można na przytoczone powyżej argumenty odpowiedzieć, że parlamenty wielu demokratycznych krajów podjęły taką decyzję pomimo braku wiarygodnych wyników badań. Lecz czy to oznacza, że postąpiły słusznie? Czy słusznie może słusznie postąpił jednak pewien polski astronom, który wbrew powszechnym sądom, że Słońce krąży wokół Ziemi, głosił coś zupełnie odwrotnego, bo  przewidział istnienie dowodów empirycznych swej tezy? Czy rację mieli władcy europejskich mocarstw, którzy dokonali rozbiorów Polski   i pogrążyli kontynent w kolejnym półwieczu absolutyzmu, czy może grupa światłych Polaków, którzy uchwalili drugą na świecie konstytucję? Historia, przyniosła na te pytania odpowiedź – teoria heliocentryczna stała się podstawą nowożytnej astronomii, a Wiosna Ludów przyniosła tryumf systemów konstytucyjnych nad absolutyzmem. Czy jednak Polskę stać dziś na taką odwagę, aby nie powtarzać schematów dyktowanych przez świat? A może czasy, kiedy Polska mogła być dumna ze swego dorobku naukowego, politycznego i kulturalnego bezpowrotnie przeminęły? Czy historia nie daje polskiej nauce szansy pokazać światu tego, co gdzieś mu umknęło?

Przejdę teraz do najważniejszego podmiotu całej sprawy, czyli do nie narodzonych dzieci. Bo także one powinne być  w tej sprawie traktowane podmiotowo. I trzymając się naukowych faktów uzasadnić dlaczego.

Zgodnie z naukami przyrodniczymi podstawą ludzkiej świadomości (a zatem i człowieczeństwa) jest aktywność ośrodkowego układu nerwowego. Jego zalążek powstaje już w 18 dniu życia i od tego momentu pełni rolę integrującą procesy dalszego rozwoju. W 33 dniu zaczyna formować się kora mózgowa, a w 41 dniu zaobserwowano pierwsze odruchy nerwowe (stanowią one podstawę zachowań adaptacyjnych jeszcze długo po narodzinach). W 43 dniu zaobserwowano pierwsze fale mózgowe, świadczące o pojawieniu się pierwotnego doświadczenia świadomości. A zatem przed upływem okresu 1,5 miesiąca od poczęcia płód odbiera bodźce podobnie jak po narodzinach, przy czym możemy tylko implikować kiedy zostaje jakiś bodziec odebrany po raz pierwszy. Zabieg aborcji na takim płodzie jest przez niego odbierany tak samo, jak każda inna próba zamachu na bezpieczeństwo dziecka narodzonego. Co zatem pozwala nam mówić, że zabijanie ludzkiego płodu nie jest zadawaniem śmierci takim samym, jakbyśmy trzymiesięczne  dziecko rozerwali na strzępy lub dorosłego człowieka rozdziobali bagnetami.  Śmierć nie przestaje być śmiercią tylko dlatego, że ktoś nie może powiedzieć  “Nie zabijajcie mnie!”. Proszę się zatem nie dziwić, Panie Prezydencie, że Kościół katolicki i organizacje z nim związane mówią o zbrodni.  Nie ma przesłanek naukowych, które kazałyby mówić coś innego, a wręcz przeciwnie. Jednak sam będąc katolikiem nie zgadzam się z resztą tej “zbrodniarskiej” retoryki. Zemsta, odwet, czy samosąd są mi obce. Jestem im przeciwny tak jak zabijaniu, także w formie kary śmierci. Piszę ten list, bo nie chcę, aby w życie wszedł akt prawny pozwalający na krzywdzenie niewinnych.

Dlatego apeluję do Pana, Panie Prezydencie, aby przemyślał Pan każde słowo mego listu, zanim złoży Pan podpis pod nowelizacją ustawy antyaborcyjnej. Ciąży na Panu wielka odpowiedzialność, a jednocześnie ma Pan być może największą szansę stanąć ponad podziałami i kierować się przy podjęciu decyzji intersubiektywnymi zasadami nauki stworzonej przez człowieka. Oto wreszcie może Pan pokazać, że naprawdę jest Pan “prezydentem wszystkich Polaków”, bez względu na płeć, pochodzenie i wiek. Także i moim prezydentem, choć jak powtarzam, nie głosowałem na pana. Z powagą traktuję jednak zarówno Pański urząd, jak i osobę, bo każdy człowiek godny jest szacunku, szczególnie zaś ten, który staje na straży szacunku dla innych ludzi.

 

Z poważaniem

 

….

Dokąd zmierza ludzkość? Rozważania nad transgresją i rozwojem…

Nie był to artykuł do „Playboya”, więc wybaczcie  momentami „przynudnawy” język eseju – tekst ten w oryginale był moją pracą zaliczeniową z 1998 r. z kursu Psychologia rozwoju społecznego, Instytut Psychologii UJ, prowadzonego przez dr Andrzeja Mirskiego. Zdecydowałem się opublikować tę rzecz, gdyż wiele moich przewidywań zawartych w eseju, sprawdziło się w ciągu kolejnych 12 lat, a niektóre intuicje były współbieżne do sytuacji pokazanych np. „Matriksie” Wachowskich. Jeżeli kogoś nie interesuje psychologia rozwojowa, może sobie darować punkty 1 i 2 i przejść od razu do 3.

Dokąd zmierza ludzkość. Próba synergetycznego ujęcia fenomenu rozwoju człowieka.

Wstęp

Fenomen rozwoju człowieka był obiektem zainteresowania nauki od samych jej początków. Już starożytni filozofowie próbowali dociekać tajemnic tego jak człowiek z nieporadnego dziecka przeobraża się sprawnego w działaniu dorosłego, by w końcu stać się doświadczonym starcem. Mityczny Sfinks zadaje Edypowi zagadkę, która dotyczy właśnie zewnętrznej natury tego zjawiska – człowiek najpierw raczkuje, potem chodzi wyprostowany, a u schyłku swego życia podpiera się laską. Przez cały czas pozostaje jednak tą samą osobą.

Zjawisko rozwoju człowieka jako jednostki, czyli ontogeneza doczekało się wielu interpretacji naukowych. W czasach współczesnych wciąż pozostaje obiektem licznych badań psychologii rozwojowej, medycyny, biologii i innych nauk.

Równie interesującym w sensie epistemologicznym zjawiskiem dotyczącym homo sapiens jest filogeneza. Droga od małpoluda do istoty zdolnej do operowania wartościami symbolicznymi o wysokim poziomie abstrakcji, które tworzą kulturę, naukę i religię wciąż pozostaje obiektem naukowych sporów.

Na poziomie metanaukowym rozwój człowieka przysparza nam trzeciego problemu – jest nim zbadanie i wyjaśnienie związków miedzy filogenezą                    i ontogenezą. W zasadzie nie ulega wątpliwości, że procesy te są ze sobą połączone i stanowią większą całość, brakuje jednak syntetycznego ujęcia tej wartości. Ta metanaukowa trudność dotyczy całości zagadnień rozwoju człowieka, ale czy tylko? Być może rozwój „układu wysokiego poziomu”, za jaki trzeba w sensie czysto naukowym uznać człowieka (traktowanego zarówno w sensie jednostki, jak i całego gatunku), będzie zawsze dla nauki obiektem trudnym w ujęciu.

1.

W psychologii jako nauce uwidoczniła się cała słabość podejścia empirycznego. Widać to wyraźnie w wypadku badań nad procesami rozwojowymi człowieka.

Teorie, które opisują „grube zależności”, wyjaśniają większe całości złożone z wielu zjawisk, opierają się często na pojedynczych przykładach, często niezgodnych z rygorami eksperymentalnego charakteru nauki. Tak jest na przykład z fundamentalną dla psychologii rozwojowej teorią rozwoju poznawczego Piageta – złośliwi twierdzą, że potwierdziła się ona do końca jedynie na dzieciach autora. Pomijając te mało merytoryczne stwierdzenia, trudno się nie zgodzić, że teoria, sama w swej treści elegancka formalnie i posiadająca dużą wartość informatywną i eksplanacyjną, doczekała się co prawda mnóstwa badań i eksperymentów, w większości przeprowadzonych jednak na zasadzie „Notujemy wszystko to, co potwierdza teorię”.

Drugą słabością podejścia Piageta okazało się ograniczenie jej jedynie do okresu dzieciństwa i dojrzewania. W obliczu faktów, które coraz mocniej sygnalizowały rozwój człowieka dorosłego, psychologia rozwojowa stanęła nagle w metodologicznym osłupieniu – okazało się, że dotąd badała życie ludzkie tylko w połowie (chodzi tu oczywiście o granice symboliczną, najczęściej nie mającą przełożenia na podział na pół naturalnej długości życia człowieka). Odpowiedzią psychologów na ten problem było zapoczątkowanie podejścia life-span.

Psychologia rozwojowa ciągu życia niestety także przyniosła wiele problemów. Po pierwsze nie stanowi ona spójnej teorii, lecz jest zestawem teorii opartych na faktach zebranych przy okazji wielu różnych badań psychologicznych. Badania, przeprowadzone na wielu próbach o różnej liczebności i reprezentatywności (było wśród nich wiele bardzo rzetelnych badań o charakterze interkulturowym), wykazały szereg różnych zjawisk implikujących trwanie procesów rozwojowych w okresie postformalnym. Teorie sformułowane na podstawie tych badań dotyczą nie tylko zakresu psychologii rozwojowej, ale także biologii, medycyny (w szczególności geriatrii), psychologii społecznej, socjologii i etyki.

Z tej mnogości powstała właśnie psychologia life­-span, która niestety ani pod względem formalnej spójności, ani pod względem mocy predykcyjnej, nie może się równać z teoriami piagetowskimi. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że nowe podejście jest poparte rzetelnie przeprowadzonymi badaniami (w tym szczególnie cennymi badaniami longitudinalne oraz eksperymentami laboratoryjnymi zweryfikowanymi na różnych próbach, w wielu kulturach), czego nie można powiedzieć o teoriach Piageta i jego metodologicznych spadkobierców.

Oto zatem pojawia się kolejny problem: rozwój psychiczny jest badany do około 25 roku życia metodą piagetowską, a później w ramach podejścia life-span. Sytuację urozmaica dodatkowo fakt, że life-span ze swej definicji ma aspiracje by wchłonąć osiągnięcia epoki piagetowskiej, co jednak jest utrudnione ze względu na empiryczne „usterki” podczas tejże zaistniałe.

Jeżeli uwzględnione zostaną jeszcze liczne aspekty rozwoju człowieka (rozwój moralno – etyczny, psychomotoryczny, poznawczy, językowy etc.), to okaże się, że dysponujemy olbrzymią ilością wiedzy, która jednak nie pozwala nam na w miarę prosty i adekwatny opis, wyjaśnienie i predykcję zjawisk ontogenezy człowieka. W tym wypadku wprost nie do pomyślenia jest próba włączenia do tego magazynu informacji filogenezy homo sapiens. A przecież rozsądek  i naukowa intuicja podpowiadają nam, że tych nurtów rozwoju człowieka rozłączyć nie sposób.

2.

Istnieje zatem potrzeba scalenia paradygmatu badań nad rozwojem i pewnej syntezy ujęcia tematu. Choć zazwyczaj takie posunięcia metodologiczne niosą zagrożenie tworzenia synkretyzmów o małej użyteczności i słabej mocy predykcyjnej, a „teorie wszystkiego” potrzebują jeszcze długich lat, aby poparte wynikami badań zamieniły się w naukowy konkret, to jednak takie całościowe ujęcie mogłoby wyznaczać kierunek, metodologiczny ideał, do którego dążyć mogłyby prowadzone badania.

Synergetyka jest dość nowym sposobem ujmowania świata. W sensie naukowym zajmuje się synergią zjawisk zachodzących  w świecie. Termin synergia został wprowadzony do nauki przez Buckminstera-Fullera i pierwotnie znalazł zastosowanie w geometrii figur przestrzennych – oznacza stan, w którym całość jest czymś więcej niż sumą tworzących ją części.

Każdy prawidłowo funkcjonujący układ, na poziomie metaanalizy wykazuje naturę synergetyczną. Nawet kamień leżący tylko na brzegu morza nie pozostaje tylko samotną bryłą materii skalnej – aby go opisać musimy brać pod uwagę całość zjawisk, w których uczestniczy czyli np. fale rzeźbiące każdego dnia jego nowy kształt, wiatr i słońce powodujące wietrzenie, także wpływ samego kamienia na otaczający świat. Wpływ ten, choć niemal niedostrzegalny, ma miejsce.

Nauka w procesie badawczym prowadzi do abstrahowania (czyli izolowania na poziomie logicznym, potencjalnym) poszczególnych zjawisk, co prowadzić może do zagubienia całości, jaką rzeczony kamień stanowi. Podejście synergetyczne to swego rodzaju próba naprawienia tego błędu, która wychodzi z założenia, że trafne ujecie całości pozwoli na dowolne abstrakcje i badanie części, pozwoli przy tym zawsze zachować właściwy kontekst procesu badawczego.

3.

Podejście synergetyczne mogłoby by być szansą dla nowego ujęcia rozwoju człowieka. Odpowiednio połączone osiągnięcia różnych badań nad rozwojem stworzyć mogą nową jakość. Zbiór redundantnych pojęć wyników zastąpiony zostałby terminami o szerszym, ale mimo to  o bardziej precyzyjnym i niosącym więcej informacji znaczeniu.

Pojęcia synergetyczne powinny uwzględniać płynny charakter rozwoju (tzn. ciąg zmian rozwojowych mimo dających się wyróżnić stadiów) oraz współzależność pomiędzy poszczególnymi jego aspektami.

Byłoby to naturalne dla opisu zjawisk rozwojowych, gdyż te wydają się mieć charakter jak najbardziej synergetyczny.

Widać  to wyraźnie na przykładzie analizy zależności pomiędzy filogenezą i ontogenezą. Według stanu naszej aktualnej wiedzy procesy te zachodzą jednocześnie i wzajemnie się warunkują.

Kształtowane przez dobór naturalny cechy homo sapiens pozwoliły na wyższy stopień komplikacji zjawisk ontogenetycznych – większe bogactwo emocjonalne i poznawcze. To z kolei było przyczyną dalszej stymulacji układu nerwowego i dawało możliwość większej i bardziej różnorodnej aktywności społecznej – stanowiła ona warunek wewnątrzgatunkowej współpracy, która pozwoliła ludziom przetrwać wiele kataklizmów.

W ten sposób ludzkość osiągała coraz wyższe etapy rozwoju biologicznego, aż do poziomu sapiens.

To jednak nie był koniec ewolucji gatunku, gdyż w pełni ukształtowany aparat nerwowy daje ludziom w zasadzie nieograniczone możliwości ewolucji informacyjnej. Dlatego postęp w dziedzinie kultury, nauki, moralności i etyki trwa nadal. Każda wartość wprowadzona do wielkiej skarbnicy dorobku ludzkości (także w sensie negatywnym, czyli wojny, przestępstwa, niszczenie środowiska naturalnego, wyzysk ekonomiczny, dyskryminacje etc.) ma szansę wzbogacić proces ontogenezy każdego człowieka.

Dzieci żyjące w dzisiejszych nowoczesnych społeczeństwach, czyli tam gdzie wymiana informacji zawartej w kulturze jest bardzo zaawansowana, rozwijają się szybciej niż ich rówieśnicy sto lat temu. Zdolności matematyczne nieosiągalne wg Piageta poniżej pewnego progu wiekowego są osiągane przez dzieci, które tego wieku nie ukończyły. Świadomość ekologiczna współczesnych 6-latków jest większa, niż niejednego biologa przed II wojną światową. Te dzieci mają szansę wnieść do kultury ogólnoludzkiej wartości, przy których nie tylko nasze komputery będą kupą złomu, ale nawet humanizm naszych czasów – barbarzyństwem.

4.

Kontynuując poszukiwania synergii w rozwoju człowieka dojść można do wniosku, że najsilniej widoczna jest ona w aspekcie „informatycznym”  i moralno – etycznym.

Pierwotne zasady dotyczące tego co jest dobre, a co złe, jak wykazały badania antropologiczne, są wspólne dla wszystkich ludów naszej planety. Zakaz zabijania  funkcjonuje w nawet najbardziej dzikich plemionach. Jest częścią wspólnej dla wszystkich ludzi etyki pierwotnej. Problem polega jednak na różnorodności interpretacji tych uniwersalnych norm, czyli wtórnych normach etycznych. Funkcjonowanie różnych etyk wtórnych jest przyczyną większości konfliktów i nieporozumień między różnymi grupami ludzi. Ten poziom etyki ma charakter czysto kulturowy i stąd ta jego różnorodność. Dodatkowym utrudnieniem jest wspieranie własnych norm etycznych przez członków danej grupy lub populacji przy pomocy mniej lub bardziej wyrafinowanych zabiegów społecznych takich jak pseudospecjacja czy depersonalizacja członków innych społeczności /por. Mirski/.

Jednak dzięki wykształconym w rozwoju gatunkowym zdolnościom, ludzie jako gatunek dążą ku wyższemu niż etyki wtórne poziomowi – są nim normy uniwersalne, głębokie, trudne do zdefiniowania, ale zgodne z prawami racjonalnego myślenia (taką zasadą jest „złota zasada” interpretowana zgodnie z nauką Chrystusa, lub równoważność dobro jednostki ó dobro wspólne) /por. ibidem/.

5.

Pomocą w dążeniu ludzkości do tego poziomu rozwoju etycznego (jak również w indywidualnych dążeniach pojedynczego człowieka) jest niezwykła zdolność naszego gatunku do rozwoju w dziedzinie wymiany informacji. Rewolucja informatyczna (lub informacyjna – oba terminy wydają się jednakowo pojemne) jaka dokonała się, i wciąż dokonuje się, w ciągu ostatnich stu lat zaowocowała niewyobrażalnymi dotąd w dziejach ludzkości możliwościami w dziedzinie przełamywania barier komunikacyjnych. Za sprawą prasy, radia, telewizji mogą być obalane negatywne stereotypy, tworzone nieraz przez setki lat uprzedzenia pomiędzy różnymi społeczeństwami, narodami czy grupami społecznymi – przykładem może być tu chociażby wielki postęp w stosunkach między narodami Niemców i Polaków, jaki za sprawą wielu publikacji po obu stronach Odry dokonał się w ciągu lat powojennych.

Oczywiście środki masowego przekazu niosą też wiele (a nawet większość) negatywnych treści, ale nie są one w stanie zniweczyć tego, co pozytywne. Mimo, że w Internecie publikuje się dziecięcą pornografię, to jednak także dzięki temu medium można się zapoznać z tekstami encyklik Jana Pawła II, które niewątpliwie są bardzo znaczącym wkładem w ludzkim dążeniu do uniwersaliów etycznych. Dzięki telewizji świat poznał postacie Dalajlamy oraz Matki Teresy z Kalkuty – współczesnych symboli wartości uniwersalnych.

Z drugiej strony trzeba przyznać, że dynamika ewolucji informatycznej jest dużo większa od postępu w dziedzinie etyki, czy chociażby estetyki. O tej ostatniej mówi się, że nastąpił w niej nawet regres, lub przynajmniej brak nowych idei. Podobne wrażenie można odnieść porównując ontologię Arystotelesa, Platona, czy  też bliższego naszym czasom Kanta z osiągnięciami współczesnych filozofów. Postęp został „rozmieniony na drobne”, imponujące rozmachem filozoficznym poszukiwania istoty bytu oraz uniwersalnych prawd go opisujących zastąpione zostały „asocjacyjnym permisywizmem” /por. Dobroczyński/, relatywizmem i nihilizmem egzystencjalnym /por. Jan Paweł II, 1998/. Gdzież zatem wspomniany rozwój i jego synergia ?

6.

Podstawowymi przymiotami wyróżniającymi człowieka wśród innych inteligentnych zwierząt jest jego samoświadomość, która jest punktem wyjścia do poszukiwania prawd uniwersalnych /por. ibidem/.

To właśnie wiedza o swojej stanie swojej wiedzy (czy raczej niewiedzy) jest podstawą typowo ludzkiej immanentnej zdolności do transgresji. Transgresję należy tu rozumieć jako przekraczanie granic własnych i ogólnoludzkich osiągnięć, przełamywanie fizycznych i symbolicznych barier w procesie rozwoju /por. Kozielecki/.

Poza transgresjami typu H (historycznymi), które oznaczają dokonania o znaczeniu ogólnoludzkim i historycznym, szczególnie cenne dla rozwoju każdego człowieka są transgresje typu P (psychologiczne, indywidualne) – przykładem takiej transgresji może być opisane przez polskiego matematyka Steinhausa odkrycie pewnego wiejskiego mędrca – otóż zwierzył się on matematykowi, że wykrył, iż suma kątów wewnętrznych trójkąta wynosi 180o/ibidem/. Fakt, że każdy zdrowy umysłowo człowiek jest zdolny indywidualnie przy pomocy swojego rozumu dojść do tego, co dużo wcześniej odkryli dla ludzkości geniusze, stanowi źródło olbrzymiego potencjału rozwojowego całego gatunku /ibidem/.

Wyraźnie dostrzec można tu niezwykłą synergię między transgresjami typu      H i P.  Rewolucja informatyczna tę synergię dodatkowo zwiększyła. Doskonałe możliwości rozprzestrzeniania się wiedzy o nowych odkryciach i osiągnięciach pozwalają zwiększyć efektywność transgresji typu P – nie muszą już być „wyważane drzwi” rzeczy już dokonanych, dlatego transgresje typu P coraz częściej stają się transgresjami H (choć niekoniecznie muszą mieć od razu ten wymiar co odkrycie Ameryki przez Kolumba lub sformułowanie matematycznej postaci dużej teorii względności przez Einsteina).

7.

Ten potencjał transgresyjny nie jest jednak jednakowy dla wszystkich dziedzin – dotyczy on przede wszystkim dziedzin związanych bezpośrednio z przetwarzaniem informacji tj. technik komputerowych, telekomunikacji oraz nauk w stosunku do nich źródłowych, czyli cybernetyki, fizyki (w tym elektroniki), chemii i na poziomie bazowym oczywiście matematyki. Jest to całkiem normalnym zjawiskiem – te dyscypliny przyczyniły się do obecnej rewolucji informatycznej i od samego jej początku korzystały z jej owoców, były niejako w tej rewolucji zanurzone.

Uważna obserwacja doprowadzić może do stwierdzenia, że współczesny świat znalazł się w fazie zachłyśnięcia się możliwościami wymiany informacji. Zarówno zwykli śmiertelnicy, jak i poważni filozofowie zastanawiają się jak wykorzystać olbrzymie możliwości, jakie daje nowoczesna nauka i technika. Zarówno na poziomie całej populacji, jak i pojedynczego człowieka ludzkość przeżywa szok informacyjny – wydaje się że dopiero dorastające pokolenie lub dzisiejsze oseski będą w pełni przystosowane do działania w świecie maksymalnie nasyconym informacją. Dziś nawet ludzie wykształceni i dbający o swój stały rozwój mają problem z jej nadmiarem.

Nieco ryzykowne naukowo, ale może właśnie dlatego trafne, wydaje się twierdzenie, że „przystosowanie informatyczne” wymagać będzie zauważalnych po raz pierwszy od tysięcy lat zmian w aparacie nerwowym człowieka: 1) może on ulegać gwałtownym przekształceniom biochemicznym pod wpływem wzmożonej stymulacji informacyjnej, 2) może być już w niedalekiej przyszłości modyfikowany genetycznie, 3) może być rozszerzany przez cybernetyczne implanty.

Jeśli te zmiany nie zrealizują się w sposób niweczący człowieczeństwo, będą mogły się dokonywać transgresje H w dziedzinie rozwoju etycznego i ontologicznego i to na skalę w tej chwili nawet niewyobrażalną. Powstanie nowy gatunek homo informaticus, który po raz pierwszy w dziejach będzie w pełni zasługiwał także na szlachetne określenie sapiens. Jeśli jednak przystosowanie informatyczne pójdzie jedynie w stronę instrumentalnego stwarzania efektywnych cyber – istot, których zadaniem będzie realizacja ściśle zaprogramowanych celów, to zostanie zniszczona ludzka zdolność do transgresji, gdyż dla homo cyberneticus prawdą będzie wszystko, co nie będzie sprzeczne z systemem, co zaś będzie sprzeczne, nie warte będzie dążeń poznawczych. To pesymistyczna wizja i w dodatku przecząca pozornie synergii rozwoju naszego gatunku. Ale synergia może mieć także charakter negatywny, gdyż nawet „nieludzka” (r)ewolucja naszego gatunku byłaby przecież przeciwstawieniem się entropii – homo cyberneticus byłby przecież istotą bardzo efektywnie zamieniającą energię procesów metabolicznych na informację /por. Mirski/.

Oczywiście możemy także przyjąć pełną nadziei wizję ludzkości, która mimo wszystko przystosuje się ostatecznie informatycznie bez rezygnacji ze swego człowieczeństwa.

W tej wizji możliwe będzie miejsce na filozofów toczących w Internecie telekonferencyjne spory o istotę bytu, przywódców duchowych różnych religii prowadzących ekumeniczny dialog, który będzie można obserwować na interaktywnych konsolach informacyjnych, które umożliwią włączenie się do dyskusji. Zbiórki pieniędzy dla głodujących dzieci w Afryce o charakterze globalnym, błyskawiczne organizowanie akcji ratunkowych dla ofiar kataklizmów na drugiej półkuli, rozwiązywanie konfliktów politycznych przez bezpośrednią dyskusję obywateli zwaśnionych państw (za sprawą nowoczesnych technik informatycznych jeden człowiek rozmawiałby zawsze z jednym człowiekiem, a nie byłoby to przekrzykiwanie się wrogich tłumów) – to tylko najłatwiejsze do wyobrażenia sobie dobrodziejstwa zaawansowanej ery informatycznej. Ludzkość po otrząśnięciu się z szoku informacyjnego weszłaby w epokę bezustannej transgresji, prawdziwego przekraczania granic, która byłaby czymś więcej, niż tylko bezustanna ekstazą opisywaną przez Timothy Leary’ego.

8.

Trudno jednakże w obecnej chwili ocenić, czy ludzkość jest na dobrej drodze do osiągnięcia takiego etapu swojego rozwoju. Problem oceny wynika z synergetycznego charakteru zjawisk rozwojowych człowieka. Człowiek i jego filogeneza to swego rodzaju chaos deterministyczny, struktura bifurkacyjna – można w najlepszym przypadku matematycznie określić jej przybliżony aktualny stan, ale właśnie ze względu na to przybliżenie wszelkie prognozowanie staje się prawie niemożliwe. Nowoczesne metody matematyczne  zwane „matematyką chaosu” pozwalają wprawdzie określić obszary, w stronę których mogą podążyć struktury bifurkacyjne, ale interpretacja tych wyników siłą rzeczy jest wieloznaczna /por. Stewart/.

Pomimo, iż sama metoda matematyczna jest precyzyjna i ścisła, w przypadku wnioskowań dotyczących niezwykle skomplikowanych układów mamy do czynienia z wielkim obszarem nieoznaczoności. Doskonałym przykładem są spory fizyków teoretyków o naturę zjawisk we wszechświecie – te same wyniki matematycznych działań i obserwacji astrofizycznych są od wielu lat przedmiotem dyskusji dwóch największych autorytetów  w tej dziedzinie – Stephena Hawkinga i Rogera Penrose’a /por. Penrose/.

Zakończenie

Psychika ludzka jest efektem interakcji wysoko rozwiniętego układu nerwowego ze światem. Mózg ludzki mimo swych ograniczonych rozmiarów stopniem komplikacji zjawisk w nim zachodzących, zdaniem wielu uczonych, może być porównywany tylko z kosmosem. Jeżeli zdamy sobie sprawę, że ludzkość to już blisko 6 miliardów takich kosmosów, połączonych w dodatku tysiącami relacji o bardziej, lub mniej zbiorowym charakterze, to jasny wyda nam się fakt, jak trudne są precyzyjne predykcje dotyczące rozwoju ludzkości. Możemy pozwolić sobie jedynie na przybliżenia i intuicje, jak to miało miejsce w przypadku Stanisława Lema oraz kilku innych pisarzy SF oraz futurologów. A i tak musimy liczyć się z tym, że tak jak Lem zostaniemy zaskoczeni szybkością przewidywanych przez nas wydarzeń.

W ten sposób zmuszeni jesteśmy do pozostania przy mało trafnych przewidywaniach. Pełna świadomość synergii procesów rozwojowych ludzkości daje jednak szansę na trafniejsze analizy i dociekania stanów obecnych. Ponadto do Kantowskich zdumień na temat gwieździstego nieba i porządku moralnego człowieka dodać możemy jeszcze jedno – nad fenomenem ewolucji naszego gatunku. Kto wie, dokąd ten fenomen nas jeszcze doprowadzi ?

Bibliografia

Dobroczyński B., Kategoria osobowości w psychologii transpersonalnej w: Gałdowa A., Współczesne teorie osobowości, Kraków 1995

Kozielecki J., Transgresja i kultura, Warszawa 1997

Jan Paweł II, Fides et ratio, Watykan 1998

Mirski A., Naturalna geneza społeczno-moralnego rozwoju człowieka, w: Rostowski J., Rostowska T., Janicka I., Psychospołeczne aspekty rozwoju człowieka, Łódź 1997

Penrose R., Nowy umysł cesarza, Warszawa 1996

Stewart I., Czy Bóg gra w kości ? Nowa matematyka chaosu, Warszawa 1994