Matrix: Revisited – part 3

Mój list po premierze MX: Revolutions stał się przyczynkiem do dykusji z moim Przyjacielem – najpierw na gadu, potem w mailach. Treść tej wymiany poglądów jak dla mnie stanowi dobre podsumowanie tematu.

Sebastian (20:49)

jeszcze raz nie wiem jak ty, ale mnie trudniej by bylo dac ofiare za swojego zycia wiedzac ze zostawiam na tym swiecie rodzine, gdybym byl sam bylo by to dla mnie latwiejsze

jester (20:52) to nie chodzi o ofiare widziana w momencie jej „fizycznego” zlozenia – ofiara polega na tym, ze Neo podswiadomie wiedzial co go czeka w momencie podjecia swej misji, wiedzial jaki bedzie czekac go bol, cierpienie i strata – pozniej ta ofiara musiala sie juz tylko dopelnic, ale to jej wcale nie umniejsza, wrecz przeciwnie

jester (20:53) on zaczynal o tym wiedziec juz w 2 zreszta Oracle o tym mowila

jester(20:54) stad braly sie zle sny Neo

Sebastian odpisał do mnie na maila

No coz Neo zrozumial swoje mesjanstwo dopiero w 3 – po ostatniej rozmowie z Wyrocznia, a wlasciwie po tym jak sobie to przemyslal. Chociaz nie – mam inne przyblizenie. Zrozumial to po rozmowie z Wyrocznia, a zaakceptowal po tym jak go w koncu wyciagneli z Matrixa. Ten moment kiedy go odlaczaja i patrza na niego z nadzieja, a on mowi, ze potrzebuje czasu (druzyna zreszta nieco podupada w tym momencie). Toz to scena zywcem z Biblii – po ostatniej wieczerzy, Chrystus idzie sie modlic do ogrodu. I Neo, tak jak Jezus, w tym czasie podejmuje decyzje o poddaniu sie „woli”. Roznica jest taka, ze w Biblii apostolowie, Maria, Magdalena nie gina, a Trynity tak. Jezus umiera i zostawia wszystkich. Dla czlowieka cierpienie jest na wielu poziomach w takiej sytuacji: cierpi, bo umiera, bo zostawia ukochanych, ukochani cierpia, bo widza cierpienie i w dodatku umierajacy widzi cierpienie tych, ktorzy zostaja i cierpi dodatkowo. A tu Trynity umiera i cierpi bo umiera, ale wie ze Neo umrze. Neo umiera i nie zostawia nic za soba bo Trynity umarla – wlasiciwie to moglby popelnic samobojstwo z rozpaczy i zostawic Syjon samym sobie – co mu zalerzy. Wie, wiem zalezy mu wiec przy okazji zalatwia sprawe ze Smithem – bez cierpienia z powodu zostawionej milosci. Cierpi fizycznie i jest pokazane dosc wyraznie. Ok. To tyle zostalem rozproszony, wiec nie moge poskladac mysli w tej chwili. Spadam do domu pisz na interie jezli masz ochote.

Moja odpowiedź mailowa

Dobrze kombinujesz Sebastianie (choc tez ocierasz sie o herezje – slyszalem, ze nawet Watykan dosc krytycznie wyrazil sie o MX, szczegolnie o „Rewolucjach”), tylko niech haslo „mesjanizm” nie przysloni Ci calego horyzontu. „The one” to termin, ktory okresla odpowienik wybranca takze w innych religiach (a nawet mitologiach), Mesjasz jest tylko jedna z wersji (dosc specyficzna i charakterystyczna – ale w koncu objawiona narodowi wybranemu). W postaci Neo jest zobrazowany nie tylko judeochrzescijanski system soteriologiczny (soteriologia – poddzial teologii, nauka o zbawieniu) – widac tu wielki wplyw buddyzmu (i tu MX jest podobny do innej trylogii – „Star Wars”) – rezygnacja z samego siebie, ostateczne wyrzeczenie sie tego co „ziemskie”. Ale to jeszcze nie buddyzm, dlatego nie masz racji co do rownowaznosci samobojstwa i walki ze Smithem. I nie chodzi tylko o przyjazn i poczucie obowiazku wobec przyjaciol czy reszty ludzkosci. Poczatkiem oswiecenia Buddy bylo zdanie sobie sprawy z cierpienia kazdego zywego stworzenia na ziemi – wobec tego ogromu bolu, cierpienie jednostki jest niczym. Budda poczul wielkie wspolczucie dla kazdej istoty na ziemi i jednoczesnie rozpaczliwa niemoznosc przyjscia kazdemu stworzeniu z pomoca. Mogl albo zatracic sie w swiecie, zeby zapomniec o tym co zobaczyl w swym „olsnieniu”, albo pogodzic sie z tym i pozwolic sobie wypelnic swoje przeznaczenie czyniac dokladnie tyle dobrego, ile byl na silach dokonac. Budda odrzucil cierpienie dla cierpienia, przyjecie cierpienia w buddyzmie jest wyrazem wspolczucia. Neo dostepuje oswiecenia i ma ono w sensie religijnym „hybrydowy” charakter – jest czyms pomiedzy cierpieniem w sensie judeochrzescijanskim (za kogos, w imie milosci) a buddyjskim – jako wyraz wspolczucia przez wspolcierpienie oraz jako sposob „wyzbywania sie siebie”. A zatem droga wybrana przez Neo, to jakby jedyna sluszna sciezka do zbawienia (przede wszystkim siebie, ale takze innych) – nawet przy wszystkich swoich niezwyklych zdolnosciach Neo nie mogl uratowac wszystkich i kazdego z osobna (pamietasz scene, kiedy w Syjonie dziesiatki ludzi czekaja pod jego mieszkaniem, aby blagac go o opieke? – to wtedy Neo zaczyna zdawac sobie z tego sprawe), a z drugiej strony caly sens jego istnienia to wlasnie bycie „wybranym” czyli przede wszystkim ratowanie ludzkosci. Pozostaje mu zatem niczym Buddzie pogodzic sie ze swym przeznaczeniem i nie rezygnujac ze swego wspolczucia – zrobic tyle ile sie da i to co trzeba – tu zwroce Ci uwage, ze nie bez powodu w moim „wielkim” mailu o „Reloaded” silny nacisk polozylem na kontekst filmu i rozbilem Matrix na M. i MX – otoz dzieki temu latwiej unaocznic sobie „zanurzenie” MX nie tylko dokonaniach innych trylogii, cytatach i inspiracjach pseudoreligijnych, pseudofilozoficznych czy „paramitologicznych” – zauwaz, ze Neo jest grany przez Keanu Reevesa, ktory kilka lat wczesniej zagral wlasnie Budde w filmie Bertolucciego. Przypadek? Moim zdaniem – nie.

Mamy zatem z jednej strony ludzi, ktorzy sa, jacy sa (dalecy od doskonalosci – stad pozornie niepotrzebne sceny z orgiastycznej imprezy w swiatyni Syjonu czy tez takie, a nie inne postawy Rady lub niektorych dowodcow), a drugiej strony bezduszne maszyny i demona zla – Smitha. Posrodku zas ludzi zamknietych w M. sniacych swoje zycie oraz programy, ktore dzieki swej swiadomosci probuja osiagnac poziom, ktorzy ludzie w M. utracili. Neo zas ma uratowac wszystkich, choc ze swego punktu widzenia wie, ze to niewykonalne. Wie to (choc jeszcze nie swiadomie) w zasadzie podejmujac decyzje na koniec rozmowy z Architectem i rzucajac sie na ratunek Trinity. Robi to, co podpowiada mu serce – i wybiera dobrze. I do konca juz kroczy ta waska „sciezka zbawienia”, niejako bez nadziei na powodzenie. Ale wie co ma zrobic.  Mamy cierpienie, ktore jednak w momencie „skladania ofiary z siebie” juz nie boli, bo zrodlo bolu juz sie na ten moment wyczerpalo, mamy wybor tego cierpienia i jego uzasadnienie. I mamy dobrowolne i swiadome samounicestwienie sie wybranca – w poswieceniu dla innych, we wspolczuciu dla ludzi (i szerzej – rozumnych bytow) takich, jakimi sa. Neo laduje sie do M. po raz ostatni, by polaczyc sie z kodem Oracle i rozplynac sie w M. To nirwana, Sebastianie,  buddyjska wersja zbawienia dla Neo, oraz zbawienie dla swiata M. i Syjonu – to ostatnie moze najbardziej materialne, ale dajace przeciez nowa nadzieje na przyszlosc.

I moze wlasnie to polaczenie roznych sensow zbawienia zaniepokoilo niektorych dostojnikow Watykanskich czy duchownych muzulmanskich w Egipcie (calkowity zakaz dystrybucji „Revolutions”). Ale Wachowscy sami przeciez staraja sie zalatwic sprawe – czesc niedoskonalosci, czy razacych niedociagniec w filmie jest jakby zamierzona lub wkalkulowana – to jakby glos tworcow zza kadru „Ej, uwazajcie, to tylko film. Kultowy, ale to nie znaczy ze ma wam zastapic religie i kulture”. Niedoskonalosc MX to jakby wentyl bezpieczenstwa – dzieki temu, pomimo ze (moim zdaniem) jest to dzielo wielkie, nie uzurpuje sobie prawa do jakiegos definitywnego ksztaltowania umyslu widza. Dzieki temu kto chcial, mogl sie „konkretnie zuploadowac” (ze zacytuje Ciebie), ale potem moze stanac obok tej historii i wyciagnac na spokojnie z niej to, co najlepsze. Przyznam sie, ze nabranie zdystansowanego stosunku do 1 bylo (przynajmniej dla mnie) niemozliwe. Teraz moge na MX spojrzec z dystansu, co nie znaczy ze bez emocji. Wrecz ciesze sie, ze jest to mozliwe – naprawde nielatwo jest przezyc dwa razy w zyciu takie „powalenie” przez autora, jak to, kiedy przeczytalem o pozegnaniu Froda, Bilba i elfow przed odplynieciem do Valinoru. Nie jestem do konca takim typem, jak Sam Gamgee, ktory tylko z lekkim zalem powrocil do Shire i potem juz tylko z rzadka wspominal Frodo i historie pierscienia, jako niebezpieczna, ale przeciez szczesliwie zakonczona przygode.

I tyle tytulem mojego komentarza do calej trylogii Wachowskich, ktora moim zdaniem pomimo brakow ma wlasnie sens jako trylogia. Potraktuj to jako moje ostateczne zdanie, „zaimpregnowane” mocno na kontropinie i odmienne interpetacje. Co nie znaczy, ze przypisuje sobie „monopol na racje” – po prostu tak widze caly film i sama historie „o wojowniku Neo” (tak ja opisalem Mareczkowi ;).

Pozdr

Jester

Matrix: Revisited – part 2

Zaraz po premierze „Matrix: Revolutions” napisałem do mojego Przyjaciela

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Hej

wiec co do MX i M.

miałem w zasadzie racje co zasadniczych kwestii

– II poziom M. byl zbedny pod kazdym wzgledem – ta poczekalnia, w ktorej wyladowal Neo to byla tylko srednich lotow sztuczka programistyczna – ot, zlapal haker hakera, a to tylko dlatego, ze ten drugi mial glowe zajeta czym innym

– nie pisalem tego w mailu, bo wydawalo mi sie to teza caly czas zbyt odwazna, a dodatku jedna z wielu, ale juz po pierwszej czesci mialem takie przeczucie – ktos, kto ma niezywkle zdolnosci w M., bedzie tez kims niezwyklym w w rzeczywistym swiecie – w koncu za wszystko odpowiada ten sam uklad nerwowy (ale niekoniecznie i rzeczywistosci i w M. bedzie to ten sam zestaw zdolnosci – to sie pokrywa z niektorymi zalozeniami mojej niedoszlej pracy magisterskiej – percepcja VR opiera sie na odmiennych strukturach mozgowych, w zwiazku z czym dlugotrwale i regularne tam przebywanie po powrocie do „normalnosci” zaowocowac moze niezwyklymi zjawiskami psychicznymi, bedacymi efektem dzialania tych nadmiernie pobudzonych struktur w kontakcie z rzeczywistoscia)

– M. nie mogl byc stworzony jako elektrownia – to widac juz ewidentnie, choc chyba nadal wiekszosc widzow tego nie zauwazyla – a to ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia MX jako trylogii totalnej – wszystko wskazuje na to, ze ludzie wyladowali w M. poniekad „na wlasne zyczenie” – dlaczego? – film pozostawia nas z wlasnymi domyslami (tj. tych, ktorzy mysla, bo wiekszosc ludzi podeszla do „Revolutions” podobnie jak do „Reloaded” – dajcie nam lepsze efekty specjalne niz w pierwszej czesci, jeszcze wiecej akcji i jeszcze wiecej M. i „klimatu” – kazdy, kto ma chociaz troche oleju w glowie, to wie, ze to niewykonalne) – zadaniem MX wcale nie bylo opowiedzenie, jakie jest wlasciwe przeznaczenie M., tylko czy ludziom zostanie zwrocona wolnosc

– MX to w istocie historia o milosci – watek milosny zostal doprowadzony do poziomu bardzo ryzykownego, jaki pod wzgledem intensywnosci mial chyba ostatnio miejsce w kinie w „Breaking the waves” von Triera, ale zostalo to opowiedziane w sposob tak prosty i bezposredni, ze Wachwoscy zaryzykowali wrecz wysmianie za naiwnosc – kto nigdy naprawde nie byl zakochany, kto zapomnial jak to jest albo kto nigdy nie przyzanl sie sam przed soba do swych uczuc, ten nie zrozumie tych scen

Poza tym ze mialem racje, Wachowscy w wielu miejscach mnie oczywiscie zaskoczyli – prawie we wszystkich wypadkach pozytywnie. Bo to nie tylko film o milosci, ale takze o poswieceniu i oddaniu, jako zrodlach prawdziwej wolnosci – nie ma wolnosci bez ofiary, a poswiecenie ma sens tylko dlatego, ze poswiecic mozemy sie dla innych. Dlatego kiedy Smith pyta Neo, dlaczego wciaz podnosi sie po kolejnych upadkach, dlaczego po prostu sie nie podda, ten odpowiada „Because I want!” – „Moja wola definiuje  moje ja, pozwala odzielic mi siebie od reszty swiata, zwlaszcza gdy nie jest on rzeczywistoscia.” – jako ojcowie skads to znamy, to przeciez na tym opiera sie „bunt 3-latka”, ktory jest poczatkiem ksztaltowania sie niezaleznej, swiadomej osobowosci. „Sens mym pragnieniom nadaje milosc i poswiecenie – chce, bo moje pragnienia maja sens nie tylko dla mnie” – to wyjscie poza zwykly bunt, tego Neo oczywiscie nie wypowiada, ale generalnie postac wybranca w koncowych aktach jest glownie po to by odegrac swoja role czynem.

I byc moze wielu uznaloby to za herezje, ale gdyby ktos zapytal Nazarejczyka wstajacego po trzecim upadku w drodze na Golgote, dlaczego to robi, on odpowiedzialby to samo – „Because I want”. Bo nie spelnial On tylko woli swojego Ojca, lecz takze wlasna – wszakze Obaj sa Jednym. A Jego wola ukonstytuowana jest na milosci, w imie ktorej oddaje sie wszystko.

Jest to zatem historia mesjanska i w tym sensie bardzo podobna do pozostalych wielkich trylogii fantastycznych – watek poswiecenia i ofiary wystepuje i u Tolkiena, i u Lucasa – choc u tego drugiego bylo to juz przez nasladownictwo. Jednak do tego watku Wachowscy dodali jeszcze milosc jak w historii Tristana i Izoldy, tylko jeszcze dojrzalsza – uczucie przechodzace przez wszystkie poziomy zdefiniowane przez sw. Pawla Apostola – eros, agape i caritas.

Dlatego ta historia broni sie doskonale, pomimo wielu slabosci i niedociagniec, ktorych w koncu w blisko siedmiu godzinach filmu uniknac sie nie dalo. W dodatku widz zostaje z pieknym niedopowiedzeniem w calej historii, a nawet stosem niedopowiedzen i watpliwosci – kto tak naprawde stworzyl M., kto jest zatem bardziej wolny – ludzie w M., czy sztuczna AI zawarta w programach, ktore proboja sie uwolnic ze swych ograniczen i zaczynaja „odczuwac” jak ludzie, kto tak naprawde wywolal wojne z maszynami i o co byla ta wojna. Nie wiemy tego wychodzac z kina, ale jak juz pisalem – nie o to tu chodzilo, zebysmy sie tego dowiedzieli.

Na koniec jeszcze o moich blednych domniemaniach i slabosciach filmu. Otoz, nie pisalem o tym, ale zakladalem ze wieksza role odegra Merovingian. Coz, on, Persefona i cala ta reszta byli tylko zbedna i droga dekoracja (lacznie z watkiem „poczekalni”, ktory wtracil wielu ostatecznie na slepy tor pt. „drugi poziom”), ktora byla potrzebna do wprowadzenia postaci, ktore teraz bedzie mozna eksploatowac w grach komputerowych, komiksach itp., serialu TV, moze nawet filmie kinowym – przypuszczam, ze w ten sposob Wachowscy zagwarantowali sobie w wytworni uklad, na mocy ktorego ani oni, ani nikt inny nie bedzie dla nabicia kasy zmuszony do nakrecenia jakiegos durnego sequelu. Trzeba bylo z tego jakos wybrnac, stad sporo karkolomnych rozwiazan scenariuszowych, lacznie z naciagnieciem regul stworzonego przez siebie swiata (np. wymysl sobie w jaki sposob Neo wyladowal w „poczekalni” po rozwaleniu „kalamarnic”, bez wkladania wtyczki – oczywiscie mozna to sobie jakos wymyslic, ale bedzie to naciagniete do granic mozliwosci). Ale to musimy Wachowskim wybaczyc – mysle, ze byli miedzy mlotem a kowadlem, stad takie a nie inne znalezli wyjscie – przy okazji powstalo sporo fajnych scen, ktore mimo krytyk ogladalo mi sie wspaniale. Blednie odebralem tez role Smitha na podstawie „Reloaded” – to on byl anomalia – wrogiem, zas Neo byl anomalia – szczepionka. Tylko dzieki temu, ze Neo byl poza kontrola systemu, mogl pokonac Smitha, ktory byl smutna koniecznoscia – wadliwy soft pod wplywem czynnikow zewnetrznych staje sie niebezpieczny (skads to znamy, prawda ;). Smith byl po prostu wadliwy, byl bronia systemu stworzonego przez maszyny, ktora obrocila sie przeciw nim samym, Neo byl po prostu dla maszyn nieobliczalny, ale nie nastawiony wylacznie na zniszczenie – dlatego byl dla nich jedyna „nadzieja”. Nawet taka potega, jaka posiadala Oracle, potrzebowala takiego niesamowitego, niezaleznego nosnika, kogos, kto nie znal ograniczen. Do tego zdolny jest tylko ludzki umysl i ludzka wola, napedzana prawdziwymi uczuciami – a te, ja zauwazyl Meroving, przypominaja w swych odczytach obled. Ale obledem nie sa – wlasnie w to wierzyla Oracle, a nie potrafil uwierzyc Architect.

Reasumujac (bo tempus fugit) – ten film jest wart przejscia do historii. Moze w swych elementach jest wtorny do kwadratu, moze to wszystko bylo juz wczesniej w innych historiach. Ale nikt tego jeszcze tak nie opowiedzial, nie dal na raz tyle do myslenia i nie wywolal tyle emocji – przynajmniej dla mnie. Bo ja wyrywalem porecze fotela w kinie siedzac za sterami mojego „mecha” i napierdzielalem we wszystko, co poruszalo mackami, ja polecialem razem z Neo do miasta maszyn i sila woli rozbijalem kalamarnice, ja wstawalem razem z Neo po kazdym ciosie otrzymanym od Smitha, ja odczulem spokoj, kiedy nad M. wzeszlo slonce a Neo odszedl. Powiesz ze sie mocno zuploadowalem – i bedziesz mial racje. Inaczej nie warto bylo isc do kina. Zwykle bujdy w stylu knock’n’shot z super efektami wchodza teraz do kina co drugi dzien…

Narka

Jester

Matrix: Revisited – part 1

Tekst niniejszy został popełniony przeze mnie po premierze „Matrix: Reloaded”, kiedy to zdałem sobie sprawę, że 90% widzów nie zrozumiała historii. Dyskusja z moim Przyjacielem stała się katalizatorem dla moich przemyśleń, które kotłowały się przez kilka miesięcy po czaszką, w efekcie skończyłem pisać tuż przed premierą „Matrix: Revolutions”. Intuicje na temat sensu całej historii oraz jej możliwego zakończenia wydały mi się na tyle trafne, że postanowiłem je opublikować w tym miejscu. Puszczam w postaci w zasadzie niezmienionej, tj. nawet bez polskich znaków, z literówkami, bo tak właśnie puszczałem w 2003 r. do mojego Przyjaciela, który mieszka w USA.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

W trakcie naszej naszej sesji na gadu zainspirowanej „Matrix – Reloaded” wywiazala sie miedzy nami dyskusja o filmie i jego „filozofii” – moze byla to dyskusja luzna, ale sygnalizowalem w niej rozwiniecie swoich pogladow, co niniejszym czynie. Na wstepie uprzedzam, ze jest to „biased view” (a nawet „tunnel vision”) – byc moze pewne tezy wydadza sie wam irytujace, a wywody niespojne i przydlugie. No coz, nie powiem – ten film mnie kreci i reaguje na niego w duzym stopniu emocjonalnie. Mam nadzieje, ze emocje nie przycmily mi jednak jasnosci umyslu… Zeby przyblizyc punkt wyjscia do moich tez w kwestii MATRIXA (w treści tytułowanego skrótem M. – Matrix jako twór informatyczny bądź konstrukt myślowy lub MX – jako film, historia), wklejam w tym miejscu fragment naszej wymiany zdan na gadu – obiecywalem swoje poglady rozwinac duzo wczesniej, ale mialem huk roboty, poza tym musialem obejrzec MX po raz drugi i wielokrotnie przemyslec sobie rozne kwestie.

————

Sebastian (2-06-2003 1:16)

Widze ze jestes chyba pod wplywem matrixa Sebastian (2-06-2003 1:17)

Stawiasz na drugi poziom Matrixa, czy na inne rozwiazanie ?

Jester (2-06-2003 1:18) posrednio pod wplywem M. – depikselizacja to pomysl z „Kosiarza umyslow” – o ile kojarzysz scene…

Sebastian (2-06-2003 1:18) kojarze

Jester (2-06-2003 1:19) a drugi poziom – masz na mysli domysly z cd. historii? Sebastian (2-06-2003 1:19) tak

Sebastian (2-06-2003 1:20) ze wszystkimi z ktorymi rozmawialem nt. ostatniego Matrixa, kilka rzeczy sie nie zgadza

Sebastian (2-06-2003 1:20) i drugi poziom Matrixa bardzo zgrabnie by to wszystko wyjasnial

Sebastian (2-06-2003 1:20) zobaczymy w Listopadzie

Jester (2-06-2003 1:24) odpowiem Ci dokladniej w mailu – ale w kazdym razie po pierwszej czesci wiedzialem, ze walka musi przenisc sie do Zionu, jezeli ma byc powod do kontynuowania historii… a poziom 2 – moim zdaniem, to jakby probowac wytlumaczyc powstawanie burz z powodu przelotow UFO – jest konstrukt zbedny w rozumowaniu wyjasniajacym – ale na szczegoly moich domyslow musisz jeszcze te kilka dni zaczekac

Sebastian (2-06-2003 1:26) e i tak wszytko skonczy sie tym ze to jest sen pacjenta zakladu psychiatrycznego w Guslarze Wielkim

Jester (2-06-2003 1:28)

mile nawiazanie, choc gdyby je wyglosil ktos obcy, a bylbym po kilku piwach, to mogloby dojsc do rekoczynow z powodu tej blasfemii

Sebastian (2-06-2003 1:30) och widze ze kolega Jester zuplodowal sie do Matrixa i to dosc konkretnie

… no i jak smakuje piwo w Matrixie ?

Jester (2-06-2003 1:31)

jak piwo, ale skad wiemy jak smakuje piwo, skad wiedza to maszyny, moze pomylily smak piwa z sokiem agrestowym i to co uwazamy za piwo wcale nie smakuje jak piwo… Sebastian (2-06-2003 1:34) no wlasnie

Jester (2-06-2003 1:36)

w kazdym razie to co wydaje nam sie ze pijemy jako piwo potrafi nas lupnac po lbie calkiem konkretnie (zwlaszcza jezeli zmieszamy to w jednej sesji z czyms, co wydaje nam sie ze jest tequilla)

Jester (2-06-2003 1:37)

a kac fizyczny czy wirtualny jest zawsze malo przyjemny…

Sebastian (2-06-2003 1:38) ja tam nie wiem jak z tym piwem, ale niewatpliwie jestes pod wplywem Matrixa

Jester (2-06-2003 1:39)

swiat dzieli sie na tych ktorzy sa pod wplywem M. i na tych, ktorzy jeszcze o tym nie wiedza

Sebastian (2-06-2003 1:41)

swiat tak… w filmie

Sebastian (2-06-2003 1:42)swoja droga nie rozumiem czemu apriori wykluczasz drugi poziom Matrixa

Jester (2-06-2003 1:50) bo jest to konstrukt niepotrzebny, nadmiarowy – informacje ktore explicite lub implicite otrzymalismy w obu czesciach wystarcza do wyjasnienia obejrzanych scen i przewidzenia prawdopodobnego kierunku historii, pozwalaja tez juz w dosc pelny sposob zrozumiec pewna „sytuację egzystencjalną” bohaterow i nie jest do tego potrzebne wymyslanie „poziomu 2” – przeczytasz maila i wtedy zrozumiesz do konca, dlaczego tak sadze

——————-

Oddaje zatem tresc mojego maila do Twojego osadu Sebastianie – i do osadu wszystkich innych, do ktorych ten mail moze dotrzec.

Tezy wyjsciowe

1) MX /Matrix jako film/ był tworzony od samego poczatku jako dzielo kultowe – taki byl zamiar tworcow i byl to zamiar w pewnym stopniu niezalezny od komercyjnych planow wytworni, pod ktorej szyldem odbyla sie produkcja i dystrybucja

2) Jako dzielo kultowe MX jest historia w zalozeniu spojna i konsekwetna, posiadajaca swoja wlasna, trudna do podwazenia logike

3) Bracia Wachowscy najpozniej w momencie, kiedy MX odniosl pierwszy sukces (ktorego miernikiem w USA jest ogladalnosc w ten oslawiony pierwszy weekend wyswietlania w kinach) zdali sobie sprawe, ze sami sobie postawili poprzeczke tak wysoko, ze mozna tylko walczyc o utrzymanie poziomu w obrebie tej samej historii, natomiast prawie mozna zapomniec (przynajmniej na dlugi czas) o nakreceniu czegokolwiek, czemu by nie przyklejono etykietki MX i co bylo byloby z MX porownywalne poziomem. Dlatego wiedzieli, ze historia, ktora zaczeli opowiadac musi byc zawiklana, ale jednoczesnie bardzo konsekwetna , musi zaskakiwac, ale jednoczesnie poslugiwac sie tym samym kodem przekazu (choc caly czas rozwijanym w ciagu historii), komercyjna w przekazie, ale w duzym stopniu nieprzystepna w tresci, otoczona wielkim rozglosem i oprawa marketingowa, ale caly czas undergroundowa – a wszystko dlatego, ze bracia Wachowscy moga byc skazani na wieloletnia lub dozywotnia banicje ze swiatka tworcow filmowych po skonczeniu MX. Musza sobie na wszelki wypadek zagwarantowac miejsce w panteonie slaw Hollywood i calego kina i to co najmniej na poziomie Lucasa – conajmniej, bo w ich wypadku „przedtrylogia” jest niemozliwa. Chlopaki zatem musza zarobic kase i „punkty” na reszte zycia – moga nie miec wiecej okazji i sa tego swiadomi.

4) Jako trylogia MX musi byc dzielem perfekcyjnym – musi stanowic calosc calkowicie domknieta narracyjnie, choc niekoniecznie fabularnie, i to w sposob duzo lepszy niz np. „Star Wars” – bo nie ma wspomnianej mozliwosci puszczenia „przedtrylogii”, a „potrylogia” bylaby nadwyrezeniem wytrzymalosci przecietnego widza, nie ma tez kultowego pierwowzoru literackiego, do ktorego mozna sie odniesc jak w wypadku „Lord of the rings” – to ostatnie ma akurat tez swoje plusy, bo przynajmniej nie skopie sie drugiej czesci tak jak to zrobil Jackson. Wydaje mi sie, ze poki co MX spelnia wymogi trylogii perfekcyjnej.

5) Jako trylogia perfekcyjna takze w sensie spojnosci narracji i wewnetrznej logiki, historia ujawnila przed nami wszystkie najwazniejsze motywy juz w pierwszej odslonie – poniewaz narratorzy maja nad nami te przewage, ze wiedza, ktore motywy nam ujawnili, w nastepnych odslonach powoli nam udowodnia, ze znajomosc tych motywow, elementow MX jest wiedza bardzo krucha – moga z fabula zrobic niemal wszystko. Niemal, bo ograniczenie stanowia te kluczowe elementy historii zaprezentowane w pierwszej odslonie. W MX możliwe jest wszystko co jest zgodne z regulami M. /Matrix jako sztuczny swiat, system, więzienie/

6) Uwazny widz, choc nie moze przewidziec do konca dokad podaza blyskotliwi narratorzy w tej historii – bo z takimi narratorami mamy przeciez do czynienia – to jednak moze dostrzec i wytyczyc pewna przestrzen znaczen, w ktorej historia musi sie zamknac, zas na poziomie semiotycznym moze probowac przewidziec dalszy ciag historii lub nawet jej prawdopodobne zakonczenie.

7) MX jest „naladowany” scenami i dialogami „kultowymi” i pod wzgledem czesc pierwsza byla na swoj sposob lepsza – sceny te idialogi byly bardziej przyswajalne i bardziej zapadaly w pamiec juz po pierwszym obejrzeniu. Ale druga czesc zawiera takich istotnych motywow, scen i dialogow rowniez mnostwo – ale sa one duzo trudniejsze w odbiorze, bo sa czescia komplikujacej sie w zamierzony sposob fabuly.

Zeby sprobowac zrozumiec M. trzeba chociaz na chwile znalezc sie w nim – nie mam na mysli urojenia sobie, ze to co pokazuje MX to prawda lub bardzo zblizony do niej obraz rzeczywistosci. M. to pewien stan egzystencji, w ktorym w pewnym sensie zyjemy – K. Dick napisal w „VALIS” pamietne zdanie „Imperium wcale nie upadlo” – wypowiedziane przez Trinity „M. has you” bylo wlasnie odpowiednikiem tego zdania. „Dopoki M. Istnieje, czlowiek nigdy nie bedzie wolny” – to juz Morpheus. To nie film, Sebastianie, to zycie.

Pole informacyjne, w ktorym zyje kazdy z nas jest ograniczone w sposob zamierzony, czy tez nie przez przepustowosc naszego aparatu percepcyjnego z jednej strony oraz przez wiernosc przekazu z drugiej. O ile na pierwszy czynnik mozemy probowac miec jako taki wplyw (i tylko probowac, bo nie mamy jakiejkolwiek gwarancji ze nawet najbardziej zmyslowe wrazenia sa prawdziwe – percepcja jako taka opiera sie na pewnych aksjomatach, a te przeciez moga byc falszywe!!!), o tyle drugi pozostaje poza nasza kontrola – ze wzgledow fizycznych nawet najbardziej wplywowy czlowiek na swiecie ma bardzo ograniczone mozliwosci sprawdzenia, co jest prawda z newsow, ktore serwuje sie w wieczornych wiadomosciach (vide: postacie Leo Bulero z „Trzech stygmatow Palmera Eldritcha” i Glena Runcitera z „Ubika”). Tak naprawde kazdy z nas zyje w M. – i nie w filmie, ale naprawde Sebastianie! To w jaki sposob poradzimy sobie z ta sytuacja egzystencjalna, to z pozoru indywidualny problem kazdego z nas. Ja wierze ze nie (i Ty chyba takze) – to problem wszystkich i dlatego ktos go musial dla wszystkich i za wszystkich rozwiazac. Skoro czlowiek nie moze dotrzec do Prawdy, uosobiona Prawda dotarla do niego, utorowala waska sciezke do siebie i dala kazdemu mozliwosc podazania ta sciezka. Siegam do tego w sumie dosc osobistego pogladu na Prawde (a ktory wiem, ze mna raczej podzielasz) by uzmyslowic fakt, ze nasze zmagania ze zrozumieniem rzeczywistosci to wlasnie M., choc moze wygladajacy inaczej niz w MX. Uswiadomienie sobie tego pozwala lepiej zrozumiec historie przedstawiona w filmie. Pozwala zrozumiec, ze w pewnym momencie, to ile jest poziomow snu, ani to, co snem jest, a co nie – to wszystko nie ma znaczenia. A co ma znaczenie? Dojde do tego, ale nie teraz – to w zasadzie kwestia konczaca moj wywod.

MX to ciag istotnych i wieloznacznych scen – tworza one wlasnie wspolna przestrzen znaczeniowa. Nawet bardzo spojna – moim zdaniem nawet „Wladca pierscieni” nie jest pod wzgledem tak spojny – Tolkien zreszta pozniej sam zauwazyl niespojnosci trylogii, stad pojawily sie przypisy do pozniejszych wydan, bylo to tez motywem do napisania „Silmarillionu” i do zebrania „Niedokonczonych opowiesci”. MX byl pisany od poczatku do konca spojnie – nawet pozornie niepotrzebne sceny lub dialogi daja sie uzasadnic, zas to co z pozoru sprzeczne z rzeczami wczesniej pokazanymi powoli zaczyna ukladac sie czytelny kod – czytelny w sensie widoczny. Czy jednak zrozumialy? Jezeli zamiast przelatujacych po ekranie setek znakow zobaczymy strone z dziel Konfuncjusza w oryginale, to czy taka czytelnosc kodu nam cos daje? Oczywiscie nie, ale jestesmy w lepszej sytuacji – pomimo, ze w pewnym momencie Wachowscy zapedzili nas niby w kozi rog, mozemy sie wycofac i powoli przeanalizowac znak po znaku – i o ile metoda ta bylaby bezuzyteczna w wypadku chinskich piktogramow, o tyle w wypadku znakow kontekstowych moze byc bardzo pomocna – ponizej wylicze Ci w miare chronologicznie najistotniejsze dla mnie zdania z I i II czesci MX – daruj mi niedokladnosc cytatow, ale tak je zapamietalem, a nie mam filmu pod reka (zwlaszcza Reloaded), zeby kazde zdanie sprawdzic – czasem musze sie posilkowac polskimi tlumaczeniami:

Cz. I

„Follow the white rabbit”

„Matrix has you”

„Take the red pill”

„What is the Matrix?”

„U think it’s air you breath?”

„There’s no spoon”

„To be the one is like to be in love”

(zwroc uwage na to zdanie – bedzie jeszcze bardzo istotne dalej…)

„Give me the key”

„Poznac droge to nie to samo co przejsc ja”

„My name is Neo”

„You can’t be dead, because I love you. Now stand up and fight!”

(tez badzo istotne dalej)

Cz. II

I tu mamy problem. Nie ma prawie cytatow – sloganow. Znaczenia zostaly ukryte w dluzszych dialogach lub monologach, a czasem w calych scenach. Ale pojawiaja sie slowa – klucze, ktore definiuja w zasadzie cale postawy najwazniejszych postaci.

„purpose” – agent Smith, Key Maker i Architect (przypadek?)

„causality – cause and effect” – Merovingian

„choice is an illusion” – Merovingian (ale poglad Architecta jest bardzo podobny)

„fate, destiny, choice” – Morpheus

„Matrix jest o wiele starszy, niz by sie moglo wydawac” – Architect

Najmniej do tego slownika bezposrednio wnosza Neo, Trinity i Oracle – nieco to kluje w oczy, ale to nie znaczy, ze ich udzial w ksztaltowaniu przestrzeni semiotycznej zostal zmiejszony w stosunku do przedniej czesci – wrecz przeciwnie. Teraz jednak robia to bardziej czynem niz slowem – zwlaszcza Neo i Trinity.

Do czegoz nam te rozwazania o przestrzeni semiotycznej. Otoz, jezeli ja sobie dosc wyraznie nakreslimy, bedzie to pierwszy sposob na wyeliminowanie blednych domyslow na temat MX. Sprobujmy zatem dokonać takiego zdefiniowania przestrzeni MX:

– mamy iluzoryczna rzeczywistosc skonstruwoana dla ludzi przez maszyny (?), ktora jest tak perfekcyjnie urzadzona, ze zastepuje miliardom ludzi prawdziwy swiat, dostarczajac wystarczajacej ilosci pobudzenia sensorycznego, zeby mozg i caly ukald nerwowy kazdego czlowieka wykazywal normalna aktywnosc – wszystko to po to, zeby maszyny mialy energie cieplna do dalszego funkcjonowania – to swego rodzaju nowy rodzaj wampiryzmu

– dopoki jestes w pelni podlaczony do M., jestes niewolnikiem

– nawet bedac niewolnikiem masz wybor

– bedac w M. przestan wierzyc swoim zmyslom, zaufaj czystemu rozumowi, a przede wszystkim intuicji

– nawet superinteligentne maszyny i programy maja swoje slabe punkty

– Neo, kluczowy bohater, odkrywa swoje przeznaczenie z oporami, ale jednak sie przelamuje

– tak naprawde to nie jest to historia o M., o walce, o buncie, swiatach wirtualnych itp. – to romans rycerski XXI wieku – z tym ze bohater romansu jest w zasadzie superbohaterem, zas futurystyczna Izolda jest waleczniejsza nawet od Mickiewiczowskiej Grazyny <tyle mozemy wyciagnac z czesci pierwszej – w drugiej zaczyna sie prawdziwa jazda>

– wszystko co do tej pory dowiedzieliscie sie o M. jest falszywe, albo jest prawdziwe – ale w innej wersji

– maszyny sa slabe wobec ludzkiego geniuszu, ale 1) moga kontrolowac swoja slabosc 2) moga sterowac geniuszem kompletnie go dezorientujac

– maszyny mimo swej poteznej mocy obliczeniowej, mimo posiadania superinteligencji posluguja sie bardzo prosta logika przyczyna – skutek – ich dzialania musi (i zawsze musialo) miec swoja przyczyne i bedzie musialo przyniesc zalozone skutki

– glowni bohaterowie historii musza byc konsekwentni w swych dzialaniach nawet wbrew faktom

– tak naprawde, to i tak ani widzowie, ani bohaterowie historii nic juz nie rozumieja – ale musza trzymac sie podstawowego zalozenia – ze to wszystko ma sens – i – cytat z trailerow reklujacych „Revolutions” – „Wszystko co mialo swoj poczatek, musi miec tez zakonczenie” (tu dwuznacznosc oryginalu – „the end” to moze – ale nie musi – byc zakonczenie historii, jak i koniec ostateczny wszystkiego!).

Do pelnego obrazu nalezaloby jeszcze dorzucic jeden cytat i jego interpretacje – „Body can’t live without a mind”. Otoz obojetne jest gdzie sie ginie – w M. czy w rzeczywistosci – umiera sie zawsze naprawde. Przez to mimo wyzwolenia sie z M. ludzie nie sa wolni – widac to szczegolnie w „Reloaded”, w scenach walki zalog wyslanych do kontrakcji statkow – smierc fizyczna jednej zalogi zbiegla sie w jednej sekundzie ze ich smiercia w M.

I tak oto dokonalismy pewnej proby stworzenia zarysu przestrzeni semiotycznej MX. Wszystko ma tu swoje miejsce, lacznie z zakloceniami tej przestrzeni. A tych jest nie malo i tak naprawde malo kto je zauwazyl (moze Blaque? – w koncu jego mama pracuje w ogrodku pt. Neurofizjologia i neuroanatomia o ile dobrze pamietam). Chcesz wiedziec o czym mysle Sebastianie? O wielkim triku filmowym braci Wachowskich – otoz ten caly fajewerk zlozonosci, z ktorym zmierzylismy sie do tej pory mial odwrocic nasza uwage od podstawowej niespojnosci w calej historii (po angielsku najlepiej definiuja to terminy „delusion” i „deception”). Otoz jednym z podstawowych faktow neurofizjologii naczelnych (nie wiem czy rozciaga sie to na pozostale kregowce i reszte organizmow) jest to, ze uklad nerwowy jest glownym pozeraczem energii w organizmie (obok systemu utrzymania temperatury, ktory zreszta dziala glownie po to, zeby utrzymac optymalne warunki pracy dla bialek w ukladzie nerwowym). A co to oznacza? – ze dalismy sobie wmowic totalna bzdure – jezeli dla maszyn mialoby sens utrzymywanie „plantacji” ludzi, to tylko wtedy, gdyby tymze zredukowano osrodkowy uklad nerwowy do mozdzku i rdzenia kregowego, zeby mogli krecic bez przerwy pedalami – w ten sposob wytwarzaliby sporo pradu i jeszcze wiecej energii cieplnej – bylby to jedyny wlasciwy sposob pokonania entropii procesow ludzkiego ciala – zapedzic je do bezustannego wysilku fizycznego dajacego energie elektryczna i odzyskac energie cieplna dotatkowo wyzwalana przy takim wysilku. Toz to prawie perpetum mobile – odzywiac mozna taka „maszynke do pradu” rozpuszczonym bialkiem i weglowodanami w postaci czystej, a efektywnosc energetyczna zdrowej jednostki lepsza niz w silniku turbinowym. A przeciez M. to podobno iluzja stworzona po to zeby zamienic czlowieka w baterie… Czyli dotad karmiono nas (oraz bohaterow MX) bujda na resorach! Mozemy zatem dojsc do wniosku, ze M. nie jest zatem czyms prawdziwym, to sposob na wprowadzenie nas (i bohaterow historii) w blad, i to juz na samym poczatku. M., jaki niby udalo nam sie zrozumiec, nie istnieje!!! Az kusi, zeby zatem przytaknac na pomysl z „drugim poziomem” lub nawet ze snem pacjenta z wariatkowa gdzies w Guslarze Dolnym. Ale to nie takie proste… Po drodze jest pare problemow do rozwiazania i kwestii do rozwazenia.

Primo: Pomysl z kolejnym poziomem swiata wirtualnego rozbija sie o podstawowy problem techniczny – otoz juz wygenerowanie M. na poziomie, jaki poznalismy w pierwszej czesci, wymagalby niewyobrazalnej mocy obliczeniowej i nieslychanie zaawansowanych algorytmow – mozemy oczywiscie zalozyc, ze M. to tylko swego rodzaju algorytm „obojetnego swiata” w ktorym zderzaja sie elektroniczne odwzorowania stanow mentalnych „zywych” mieszkancow, do ktorego doloczono policyjny mechanizm dozoru i kontroli – ale nawet wtedy ten mechanizm kontroli musialby przetwarzac takie ilosci zmiennych, ze rachunek energetyczny takiego przedsiewziecia bylby w najlepszym wypadku „na zero” nawet cywilizacji pedalujacych dzien i noc homo (chyba „faber”, bo juz na pewno nie „sapiens”). O komputerowym generowaniu nastepnych poziomow nawet nie wspomne, bo zgodzie sie, ze komputery kwantowe beda mialy moce obliczeniowe o rzedy wielkosci wieksze, niz to co znamy, ale to i tak byloby z malo – pelna rzeczywistosc wirtualna nawet dla jednego czlowieka to obecnie za duzo dla wszystkich wspolczesnych komputerow razem wzietych (ale to oczywiscie takze problem oprogramowania). Z problemem mocy obliczeniowej mozemy sobie poradzic tylko w jeden sposob – M. jest tylko wizja / zyciem jednego lub kilku ludzi – mamy tam jednoczesnie jednego lub kilku bohaterow, reszta to tylko wirtualna otoczka. W ten sposob problem mocy obliczeniowej udalo nam sie rozwiazac. Co nie znaczy, ze rozwiazalismy problemy MX.

Secundo: Majac rozwiazany problem mocy obliczniowej mozemy przyjac, ze technicznie mozliwe jest utrzymywanie calych plantacji zombie, zyjacych tylko swoim wirtualnym zyciem („living their lives – oblivious”) – kazdy zyje w swoim wirtualnym swiecie i jeden lub kilku ludzi zyje sobie w czyms, co poznalismy w czesci pierwszej. I to jest w pewnym sensie sposob na „wielopoziomowosc” M. – poprostu matrixow sa tysiace (najprawdopodbniej okolo 200 tysiecy), tyle ile ludzi je „sniacych”. Ale na skutek zwarc na kablach, bledow w sofcie czy jeszcze czegos tam, niektorzy zaczynaja przenikac do wizji innych ludzi, wydostaja sie swojego swiata, zaczynaja mieszac w cudzym wirtualnym zyciu, a interwencje admina systemu sa nie do konca skuteczne. Mozna przyjac i taka interpretacje dotychczasowych danych. Ale…

Tertio: „Purpose” – czyli po co to wszystko? Mamy do czynienia z jakims nie do konca sprawnym systemem rozrywkowym generujacym klientom swiat(y) wirtualne? Nie – nie wazne o co do konca chodzi z M. – wazne ze dostajemy pewne istotne przeslanki, podobnie jak bohaterowie. Chodzi o przeznaczenie (cel zbudowania) M., czymkolwiek by nie był. Otoz M. jest ostatetcznym sposobem na wladze i kontrole nad ludzmi. Zauwaz, ze swiat M. ewoluuje w czasie tak jak nasza rzeczywistosc – to nie jest tylko stagnacyjna iluzja, to swiat, ktory posuwa sie ewolucyjnie do przodu wraz z mieszkancami. Doskonala iluzja – doskonale narzedzie wladzy, bo mieszkancom wydaje sie, ze maja wplyw, an to co dzieje sie w tym swiecie. Coz. Tego nie wymyslily maszyny! Maszynom nie jest potrzebna wladza, przynajmniej nie w tym wydaniu – im dla przetrwania potrzebna bylaby cywlizacja glupkow, pedalujacych przez cale zycie, a nie je przezywajacych. Ta iluzja wolnosci zostala stworzona przez ludzi dla ludzi!!! Po to by miec poczucie pelnej wladzy nad mieszkancami M. Architect to hipostaza prawdziwych tworcow tego czym naprawde jest M. „Przecieki” informacyjne w postaci snow Neo, rozmowy z Oracle czy Architectem sa istotne – M. nie jest do konca tym czym sie wydaje byc, ale nie odrzucajmy calkowicie tego, co juz udalo nam sie intuicyjnie pojac.

Oczywiscie wiem, ze mozna mi w tych wywodach zarzucic jedno – odbieglem od zasadniczej argumentacji przeciw „drugiemu poziomowi”. I masz racje – bo dla mnie ten drugi poziom nie ma ostatecznie znaczenia. Dla historii rowniez. Jedynym fragmentem, ktory tak naprawde moglby ostatecznie swiadczyc o drugim poziomie, jest scena w ktorej Neo podniesieniem dloni unicestwia stado osmiornic. Drogi przyjacielu, przeciez Neo zdal sobie sprawe, ze jest kontrolowana anomalia w systemie i nie moze zginac – maszyny same uruchomily procedure samozniszczenia kiedy go rozpoznaly. Dla systemu jest on jednostką dalej niezbedna, dlatego na skutek silnego dzialania pola magnetycznego (lub czegos w tym stylu), nasz glowny protagonista zostal wprowadzony w stan spiaczki. Po co – bo obok niego bedzie lezal zainfekowany osobnik, ktoremu przetransferowano wirusa z M. (za pomoca agenta Smitha, ktory wbrew pozorom, ani na chwile nie zostal poza kontrola systemu – tylko bedac odloczony od „mainframe’u” mogl zaczac mutowac i dzialac bardziej kreatywnie – na tyle, aby zaatakowac silniejszego przeciwnika – Neo naprawde byl niepokonany w M. i jedynym sposobem bylo obejscie jego mentalnych „zabezpieczen” – jest to mozliwe tylko w realnym swiecie, czyli tam gdzie cyberinfekcja bylaby z pozoru niemozliwa). A zatem nie zdziwie sie, jezeli nagle Neo zacznie dzialac jak agent Smith – do tego wlasnie moim zdaniem prowadzila cala fabula „Reloaded”.

Po co zatem przeprowadzilem te dywagacje o technicznych paradoksach M. i MX – otoz, jezeli bedziemy sie trzymac przestrzeni semiotycznej wyznaczonej przez przytoczone przeze mnie cytaty i fragmenty obu dotychczasowych czesci, to mozemy odrzucic problemy czysto techniczne np. moc obliczeniowa potrzebna dla M. lub paradoks energetyczny. Ta historia pozostanie spojna pomimo tych problemow, co wiecej dzieki wlasnie tym problemom pozwala nabrac odpowiedniego dystansu do siebie – jezeli zdamy sobie sprawe z tych paradoksow, to wlasnie to (i moze nawet niemal tylko to) powinno nas powstrzymac od wyjscia jutro na ulice w dlugim czarnym plaszczu, ciemnych okularach i rozpoczeciu robienia porzadku na tym swiecie za pomoca ciosow kung-fu. MX to tylko „good story”, ale to nie powod by tracic zaangazowanie w jej poznanie do konca. Dlatego ze jest to historia totalna – a historia totalna musi dotyczyc czegos wiecej niz tylko walki czlowieka z pozorami i zniewoleniem. To musi byc walka o cos. A nie ma nic bardziej totalnego w zyciu czlowieka niz milosc.

MX jest zatem historia o milosci. I wydaje mi sie, ze tylko ta milosc dwojga ludzi, sygnalizowana w obu czesciah, moze uratowac zarowno bohaterow w walce z M., jak i sam MX jako doskonale i kultowe dzielo. Bo nie wazne kim okaze sie Neo w „Revolutions” i jakie przejdzie przeobrazenia, wazne bedzie czy odnajdzie w tym wszystkim Trinity (lub czy ona go odnajdzie). Bo wydaje mi sie, ze wlasnie wtedy wiekszosc widzow odnajdzie w tej historii cos, za co bedzie braciom Wachowskim wdzieczna jako tworcom do konca zycia. W innym wypadku musimy sie roztrownic w tej historii na chaosy swiatow rownoleglych, wielopoziomowe iluzje i w koncu wewnetrzne sprzecznosci, ktorych nie wybaczymy autorom – mozna tak pojmowac kino i sztuke w ogole, tylko jaki to ma sens?

Tak to widze Sebastianie. Moge sie mylic, w koncu sam uznalem prawo braci Wachowskich do zaprowadzenia nas, gdzie im sie zywnie spodoba (nawet do Dolnego Guslaru), ale wydaje mi sie, ze w tej historii chodzi wlasnie o rzeczy najprostsze (i moze dlatego takie trudne, zarowno w postrzeganiu, jak i w przekazie) – ludzki dazenie do wolnosci i milosc, ktora staje nam na drodze i nie mozemy przejsc obok niej obojetnie, jezeli nie chcemy poczuc sie jak ktos, kto wybral niebieska pigulke.

Mam nadzieje, ze przydluga zawartosc tego maila, ktory urosl w potezny esej, byla warta Twojego oczekiwania.

Pozdr.

Jester

Czerwiec – listopad 2003