Drony i algorytm

Sukces?

Wiadomością dnia w niedzielę był sukces zbiórki obywatelskiej na zakup drona Bayraktar dla sił zbrojnych Ukrainy. To powód do radości – wielki, ale bardzo nieoczywisty.

Drony: okładka albumu Fear Factory "Archetype", Liquid 8 Records, 2004
Fear Factory „Archetype”, Liquid 8 Records, 2004

Ponad 22 miliony złotych na zakup latającego drona bojowego zebrane w niecały miesiąc z inicjatywy Sławomira Sierakowskiego w Polsce, kraju, którego społeczeństwo musiało udźwignąć niemal z dnia na dzień przyjęcie na dłużej ponad 2 milionów uchodźców i zaangażowało się na gigantyczną skalę w pomoc humanitarną. To wielki sukces, który oznacza, że setki tysięcy osób w Polsce (i nie tylko) wciąż ma świadomość, że Ukraińcy walczą nie tylko o swoją wolność i suwerenność, ale stanęli do nierównej walki z „ruskim mirem” także w naszym imieniu. Dron, który zostanie zakupiony stanie się kolejnym narzędziem do wyrównania szans Ukraińców, nie tylko na powstrzymanie agresora, ale być może nawet na pokonanie go i wygnanie ze swoich granic na wiele lat.

Z drugiej strony kłuje mnie jeden fakt, a jeśli nawet nie kłuje, to cieszy zdecydowanie mniej. 22,5 miliona złotych to rekord, jeśli chodzi o zbiórki prowadzone na serwisie zrzutka.pl. Także jeśli chodzi o szybkość zbierania tak dużej kwoty. Jeśli porównamy to ze zbiórkami, jakie prowadzą zdesperowani rodzice na leczenie swoich dzieci, nie mogący czasem na czas uzyskać brakujących kilkuset tysięcy, wtedy dotrze do nas, że na narzędzie przeznaczone do zadawania śmierci zebrano pieniądze szybciej, niż na ratowanie życia. W komentarzach do swoich datków niejeden darczyńca zamieszczał emocjonalny komentarz w stylu „jechać Ruskich”, pobudki do społecznej hojności była zatem czasem bardzo niskie. Nie przestaje jednak myśleć, czy zebraliśmy pieniądze na zakup tego drona naprawdę dlatego, że ta sprawa nie jest nam obojętna, pamiętamy o niej i jesteśmy wciąż myślami z naszymi sąsiadami z Ukrainy, którzy doświadczają wojennej pożogi? Czy też sami działamy nieco jak drony, automatycznie reagujące na społeczne akcje i podłączamy się do zgodnie z logiką roju, bo ktoś nam oznaczył cele: ten to „przyjaciel”, a tamten to „wróg”? Czy nie przełączamy się automatycznie w „hunter-killer mode”?

Drony

Mój umysł bardzo często funkcjonuje poprzez kojarzenie jakichś zdarzeń i zjawisk z muzyką, z bardzo konkretnymi utworami i wykonawcami. I te moje dzisiejsze „dronowe” rozważania w dość oczywisty dla mnie sposób przywołały utwór „Drones” zespołu Fear Factory. Wciąż brzmi w głowie fragment tekstu, skandowanego i śpiewanego przez Burtona C. Bella, wokalistę zespołu:

And now your life amounts to nothing

The fortune has a price

’Cause in the end all humans die

A dead drone in the hive

In paradise there’s ill neglect

And lives are lost in full distress

The wage of sin is memory spent

Your life undone, full of regret

We are lost in the maze

Falling away

Fear Factory „Drones”, LP „Archetype”, Copyright Liquid 8 Records 2004

Czy będziemy jedynie dronami we mgle tej wojny? Czy takimi dronami nie staną się Ukraińcy, szczególnie ci, dla których jej okropieństwa od dawna są codziennością?

Potomkowie Abla i Kaina

W pierwszym niedzielnym czytaniu ze Słowa Bożego Abraham targuje się z Bogiem – o sprawiedliwość i przebaczenie. Wstawia się za Sodomą, miastem symbolizującym najgorsze, najbardziej obrzydliwe występki. Dla każdego, mającego normalne odruchy moralne człowieka dziś taką Sodomą jest putinowska Rosja. Czy nas, zbierających dziś na broń, żeby „dokopać ruskim”, stać będzie na to, by jak Abraham wstawić się za „dziesiątką sprawiedliwych” i modlić się do Boga, by ocalił również Rosję? Czy tych „dziesięciu sprawiedliwych” w Rosja po tej wojnie jeszcze będzie, czy też zostaną wcześniej wytracenia w koloniach karnych lub przerobieni propagandą i represjami na posłusznych, karmionych strachem orków, na ludzkie drony, na rozkaz nienawidzące świat poza „ruskim mirem”?

„Przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto przeciw nam zawinił; i nie dopuść byśmy ulegli pokusie.”. Ten fragment Modlitwy Pańskiej, pochodzący z niedzielnego czytania ze św. Łukasza, nabiera w trakcie wojny dodatkowej mocy. Tyle trudnych pytań i proste wezwanie do przebaczenia i nie ulegania pokusie łatwych rozwiązań, szukania zemsty, odpłaty, wyrównania krzywd. A przecież chęć pokonania, przepędzenia lub wytępienia brutalnych najeźdźców zwykły ludzki odruch poszukiwania sprawiedliwości…

Wystarczy jednak wczytać się w komentarze w sieci dotyczące obecnej sytuacji, nie tylko na Ukrainie. Wtedy można wręcz usłyszeć ten krzyk, podsycany przez Rosjan, o polskiej krzywdzie na Wołyniu i ukraińskim rachunku krzywd wyrządzonych przez Polaków. Na to wszystko nakłada się krzywda „wielkiego głodu” na Ukrainie, historyczne, fantomowe bóle Rosjan, mających poczucie krzywdy i osaczenia przez Zachód. Zaraz potem długa lista krzywd wyrządzonych przez imperialistów „kapitalistyczno-syjonistycznych”: Palestyna, Wietnam, Afryka, a zaraz potem Indianie i bizony. A potem jest już niekończąca się licytacja krzywd i przewin, tych rzeczywistych i słusznie przypominanych, i tych zupełnie zmyślonych, i nagle wypominamy sobie zamordowanie Abla przez Kaina. Tak, jakby każdy z nas odpowiedzialny był w pełni nie tylko za grzechy swoje, swojej obecnej rodziny i sąsiadów, ale też wszystkie grzechy przodków do stu czterdziestu czterech pokoleń wstecz. Takiej plątaniny wzajemnych winy po ludzku nie da się rozplątać nigdy.

Algorytm

Opuść nam nasze winy, tak jak i my odpuszczamy naszym winowajcom… W tej modlitwie Jezus zawarł jedyny skuteczny algorytm wyplątania się ze spirali wzajemnych oskarżeń i win. Pozostać otwartym na drugiego człowieka w czasach, w których tak łatwo stać się dronem, działającym zgodnie z algorytmami sieci społecznościowych. Nie poddać się, szukając resztek sprawiedliwości i okruchów dobra u tych, którzy mnie krzywdzą. Algorytm będący szczepionką na wirusa nienawiści, zmieniającego ludzi w drony.

Modlę się o to, by nie zobojętnieć na tę wojnę, ale też by nie reagować na nią jak dron, działający tylko wtedy, gdy dostaje jasny sygnał do zniszczenia celu. Nie przestaję wierzyć, że kiedyś na Ukrainie zapanuje pokój, a my będziemy zbierać środki i siły wyłącznie na odbudowę kraju naszych sąsiadów i wspólne, mądre rozwiązywanie problemów, których na świecie nie brakuje, nawet w czasie pokoju: kryzysu gospodarczego, zmian klimatycznych i katastrof naturalnych, chorób, głodu, braku energii, nierówności społecznych i problemów z zasięgiem Internetu, uniemożliwiającym sprawdzenie Tik-Toka. Z tym ostatnim to żart, nie mogłem się powstrzymać…

Modlę się o to, by mojego serca nie przeżarła nienawiść. A w mojej głowie brzmią słowa jeszcze jednego utworu…

Każdy Twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą Twoją się ukorzę
Ale chroń mnie, Panie, od pogardy
Od nienawiści strzeż mnie, Boże

Wszak Tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj

Co postanowisz, niech się ziści
Niechaj się wola Twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie

Jacek Kaczmarski „Modlitwa o wschodzie słońca”

Post scriptum

  1. Mimo wszystko dobrze się stało, że Ukraińcy dostaną tego drona. Mam nadzieję, że przez to finalnie mniej ludzi zginie, bo Rosjanie wycofają się szybciej. Mam nadzieję, że Europa Zachodnia nie odpuści sobie Ukrainy, a mieszkańcy tego kraju będą mogli w końcu zaznać życia bez wojny i strachu o jutro. Mam nadzieję, że podobnie będzie w innych miejscach, gdzie dziś toczą się wojny. Bardzo chciałbym, abyśmy o tych miejscach również pamiętali. Ale dziś uzbieraliśmy na drona. Pomimo wątpliwości, mam nadzieję, że wyniknie z tego coś dobrego. Chwała organizatorowi zbiórki i wszystkim, którzy ją wsparli. Teraz czas drugie śniadanie i kolejne wyzwania…
  2. „Archetype” jest wg mnie najlepszym albumem w dyskografii Fear Factory. Co ciekawe, zespół nagrał płytę w kryzysowym składzie, w zasadzie po pierwszym rozpadzie zespołu, bez gitarzysty i założyciela kapeli, Dino Cazaresa. Pomimo tego w takich utworach jak „Drones” udało im się uchwycić idealnie lęki i niepokoje, z jakimi weszliśmy w XXI wiek. Lęki dziś jeszcze bardziej aktualne, niż 18 lat temu.

Miłość i grom

Obejrzeliśmy wczoraj z żoną najnowszą produkcję Marvela „Thor: Love & Thunder” i w pełni szczerze, bez pozowania tutaj na znawcę kina, który w pogardzie ma wszelkie blockbustery, mogę napisać: Ten film wymiata!

Martin Scorsese może sobie mówić, że produkcje Marvela to antykino i bezwartościowa, popkulturowa papka, ale ta historia mnie po prostu urzekła. Owszem, jest tu pełno komiksowej tandety i niemal wszystko, łącznie z jakąkolwiek psychologią postaci jest rysowane grubą kreską, czy jak kto woli, ciosane toporem (czasami dosłownie), ale film wywołuje prawdziwe emocje – a oto przecież przede wszystkim w kinie chodzi. Więc kiedy ma być śmiesznie, to jest śmiesznie, kiedy ma być smutno, to jest smutno, a kiedy przychodzi nam kibicować bohaterom walczącym z siłami zła, to zaciskamy dłonie na poręczach fotela z emocji. I tak tak powinno być przy oglądaniu filmów o superbohaterach.

Kolejna odsłona przygód Thora niczego nie udaje, ale autorom udało się pomiędzy całym ciągiem epickich scen i fajerwerkiem efektów specjalnych przemycić wątek najważniejszy – dojrzewanie. Tak, Thor, bóg (może nie najwyższej kategorii, ale jednak), który na własne oczy widział przemijanie całych tysiącleci, który pokonał tysiące demonów i uśmiercił samego Thanosa, zabójcę połowy wszechświata, sam jeszcze nie dojrzał do budowania prawdziwej relacji. I cała historia jest właśnie o dojrzewaniu Thora do miłości – a to oznacza nie tylko gotowość do wzięcia pełnej odpowiedzialności za drugą osobę, ale również pełne przyzwolenie na to, że tę osobę można utracić.

Więc oczywiście można się doszukiwać nielogiczności scenariusza, można wytykać nieco drewniane dialogi pomiędzy bohaterami, można czepiać się, że pomiędzy głównymi bohaterami, czyli Thorem i Jane Foster nie ma tej chemii, która była w dwóch pierwszych cześciach, ale to naprawdę nie ma znaczenia, gdyż w całej historii nawet to pewne „zmęczenie materiału” ma swój sens, którego nie zdradzę, by nie spoilerować tym, którzy filmu jeszcze nie widzieli.

No i przede wszystkim film ma kilka takich momentów, które po prostu wywołują ciary na plecach. Przede wszystkim chodzi o te chwile, kiedy pojawia się muzyka – a wszystkie najlepsze sceny są podbite przebojami Guns’n’Roses. To naprawdę działa, i to jeszcze jak. Szczególnie w kulminacyjnej scenie zbiorowej, w której pojawia się „November Rain”. Ta scena sama w sobie zresztą najbardziej zapadła mi pamięć, a szczególnie jeden obraz: asgardzka dziewczynka, która za sprawą mocy użyczonej jej od Thora, w trakcie walki z hordą demonów używa jako broni królika-przytulanki (tak, tak), z którego strzelają potężne błyskawice. Autentycznie po policzkach płynęły mi łzy, gdyż pomyślałem o tych wszystkich dzieciach krzywdzonych na Ukrainie, w slumsach i favelach i wszelkich innych miejscach niedoli na świecie, w których doświadczane są przez głód i wojnę, zniewolonych, wykorzystywanych, deprawowanych… I pomyślałem sobie, że te dzieci jak ta dziewczynka też mogą dostać swoją supermoc, by przeciwstawić się prześladującym je demonom. Nie wiem, czy autorzy filmu świadomie tak skomponowali tę scenę, ale u mnie właśnie takie odczucia wywołała.

Lubię te tradycyjne, czasem nawet lekko tandetne filmy o superbohaterach, gdyż one dają nadzieję. I w tym sensie są one (a przynajmniej „Thor: Miłość i Grom” takim filmem jest na pewno) bardzo chrześcijańskie w swoim przesłaniu i mam tu na myśli to, co jest rdzeniem chrześcijaństwa, czyli nadzieja i miłość. A miłość to nie uczucie, nie ulotna emocja, ale postawa, do której się dorasta przez całe życie. Do bycia synem, bratem, przyjacielem, partnerem, mężem, a w końcu także rodzicem, trzeba dorosnąć.

I chyba o tym jest ten film. To znaczy jest też również o prawdziwie gorącym związku, z którego poczyna się chłopiec, o epickich walkach, o nietypowym parku tematycznym i o niestandardowych środkach transportu kosmicznego, o próżnych bogach, o ludzkich błędach i ich naprawianiu, o przebaczeniu i odkupieniu i pewnie jeszcze o paru innych sprawach, mniej lub bardziej ważnych. Ale to już musicie zobaczyć sami. Ja w każdym razie polecam.