Matrix: Revisited – part 2

Zaraz po premierze „Matrix: Revolutions” napisałem do mojego Przyjaciela

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Hej

wiec co do MX i M.

miałem w zasadzie racje co zasadniczych kwestii

– II poziom M. byl zbedny pod kazdym wzgledem – ta poczekalnia, w ktorej wyladowal Neo to byla tylko srednich lotow sztuczka programistyczna – ot, zlapal haker hakera, a to tylko dlatego, ze ten drugi mial glowe zajeta czym innym

– nie pisalem tego w mailu, bo wydawalo mi sie to teza caly czas zbyt odwazna, a dodatku jedna z wielu, ale juz po pierwszej czesci mialem takie przeczucie – ktos, kto ma niezywkle zdolnosci w M., bedzie tez kims niezwyklym w w rzeczywistym swiecie – w koncu za wszystko odpowiada ten sam uklad nerwowy (ale niekoniecznie i rzeczywistosci i w M. bedzie to ten sam zestaw zdolnosci – to sie pokrywa z niektorymi zalozeniami mojej niedoszlej pracy magisterskiej – percepcja VR opiera sie na odmiennych strukturach mozgowych, w zwiazku z czym dlugotrwale i regularne tam przebywanie po powrocie do „normalnosci” zaowocowac moze niezwyklymi zjawiskami psychicznymi, bedacymi efektem dzialania tych nadmiernie pobudzonych struktur w kontakcie z rzeczywistoscia)

– M. nie mogl byc stworzony jako elektrownia – to widac juz ewidentnie, choc chyba nadal wiekszosc widzow tego nie zauwazyla – a to ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia MX jako trylogii totalnej – wszystko wskazuje na to, ze ludzie wyladowali w M. poniekad „na wlasne zyczenie” – dlaczego? – film pozostawia nas z wlasnymi domyslami (tj. tych, ktorzy mysla, bo wiekszosc ludzi podeszla do „Revolutions” podobnie jak do „Reloaded” – dajcie nam lepsze efekty specjalne niz w pierwszej czesci, jeszcze wiecej akcji i jeszcze wiecej M. i „klimatu” – kazdy, kto ma chociaz troche oleju w glowie, to wie, ze to niewykonalne) – zadaniem MX wcale nie bylo opowiedzenie, jakie jest wlasciwe przeznaczenie M., tylko czy ludziom zostanie zwrocona wolnosc

– MX to w istocie historia o milosci – watek milosny zostal doprowadzony do poziomu bardzo ryzykownego, jaki pod wzgledem intensywnosci mial chyba ostatnio miejsce w kinie w „Breaking the waves” von Triera, ale zostalo to opowiedziane w sposob tak prosty i bezposredni, ze Wachwoscy zaryzykowali wrecz wysmianie za naiwnosc – kto nigdy naprawde nie byl zakochany, kto zapomnial jak to jest albo kto nigdy nie przyzanl sie sam przed soba do swych uczuc, ten nie zrozumie tych scen

Poza tym ze mialem racje, Wachowscy w wielu miejscach mnie oczywiscie zaskoczyli – prawie we wszystkich wypadkach pozytywnie. Bo to nie tylko film o milosci, ale takze o poswieceniu i oddaniu, jako zrodlach prawdziwej wolnosci – nie ma wolnosci bez ofiary, a poswiecenie ma sens tylko dlatego, ze poswiecic mozemy sie dla innych. Dlatego kiedy Smith pyta Neo, dlaczego wciaz podnosi sie po kolejnych upadkach, dlaczego po prostu sie nie podda, ten odpowiada „Because I want!” – „Moja wola definiuje  moje ja, pozwala odzielic mi siebie od reszty swiata, zwlaszcza gdy nie jest on rzeczywistoscia.” – jako ojcowie skads to znamy, to przeciez na tym opiera sie „bunt 3-latka”, ktory jest poczatkiem ksztaltowania sie niezaleznej, swiadomej osobowosci. „Sens mym pragnieniom nadaje milosc i poswiecenie – chce, bo moje pragnienia maja sens nie tylko dla mnie” – to wyjscie poza zwykly bunt, tego Neo oczywiscie nie wypowiada, ale generalnie postac wybranca w koncowych aktach jest glownie po to by odegrac swoja role czynem.

I byc moze wielu uznaloby to za herezje, ale gdyby ktos zapytal Nazarejczyka wstajacego po trzecim upadku w drodze na Golgote, dlaczego to robi, on odpowiedzialby to samo – „Because I want”. Bo nie spelnial On tylko woli swojego Ojca, lecz takze wlasna – wszakze Obaj sa Jednym. A Jego wola ukonstytuowana jest na milosci, w imie ktorej oddaje sie wszystko.

Jest to zatem historia mesjanska i w tym sensie bardzo podobna do pozostalych wielkich trylogii fantastycznych – watek poswiecenia i ofiary wystepuje i u Tolkiena, i u Lucasa – choc u tego drugiego bylo to juz przez nasladownictwo. Jednak do tego watku Wachowscy dodali jeszcze milosc jak w historii Tristana i Izoldy, tylko jeszcze dojrzalsza – uczucie przechodzace przez wszystkie poziomy zdefiniowane przez sw. Pawla Apostola – eros, agape i caritas.

Dlatego ta historia broni sie doskonale, pomimo wielu slabosci i niedociagniec, ktorych w koncu w blisko siedmiu godzinach filmu uniknac sie nie dalo. W dodatku widz zostaje z pieknym niedopowiedzeniem w calej historii, a nawet stosem niedopowiedzen i watpliwosci – kto tak naprawde stworzyl M., kto jest zatem bardziej wolny – ludzie w M., czy sztuczna AI zawarta w programach, ktore proboja sie uwolnic ze swych ograniczen i zaczynaja „odczuwac” jak ludzie, kto tak naprawde wywolal wojne z maszynami i o co byla ta wojna. Nie wiemy tego wychodzac z kina, ale jak juz pisalem – nie o to tu chodzilo, zebysmy sie tego dowiedzieli.

Na koniec jeszcze o moich blednych domniemaniach i slabosciach filmu. Otoz, nie pisalem o tym, ale zakladalem ze wieksza role odegra Merovingian. Coz, on, Persefona i cala ta reszta byli tylko zbedna i droga dekoracja (lacznie z watkiem „poczekalni”, ktory wtracil wielu ostatecznie na slepy tor pt. „drugi poziom”), ktora byla potrzebna do wprowadzenia postaci, ktore teraz bedzie mozna eksploatowac w grach komputerowych, komiksach itp., serialu TV, moze nawet filmie kinowym – przypuszczam, ze w ten sposob Wachowscy zagwarantowali sobie w wytworni uklad, na mocy ktorego ani oni, ani nikt inny nie bedzie dla nabicia kasy zmuszony do nakrecenia jakiegos durnego sequelu. Trzeba bylo z tego jakos wybrnac, stad sporo karkolomnych rozwiazan scenariuszowych, lacznie z naciagnieciem regul stworzonego przez siebie swiata (np. wymysl sobie w jaki sposob Neo wyladowal w „poczekalni” po rozwaleniu „kalamarnic”, bez wkladania wtyczki – oczywiscie mozna to sobie jakos wymyslic, ale bedzie to naciagniete do granic mozliwosci). Ale to musimy Wachowskim wybaczyc – mysle, ze byli miedzy mlotem a kowadlem, stad takie a nie inne znalezli wyjscie – przy okazji powstalo sporo fajnych scen, ktore mimo krytyk ogladalo mi sie wspaniale. Blednie odebralem tez role Smitha na podstawie „Reloaded” – to on byl anomalia – wrogiem, zas Neo byl anomalia – szczepionka. Tylko dzieki temu, ze Neo byl poza kontrola systemu, mogl pokonac Smitha, ktory byl smutna koniecznoscia – wadliwy soft pod wplywem czynnikow zewnetrznych staje sie niebezpieczny (skads to znamy, prawda ;). Smith byl po prostu wadliwy, byl bronia systemu stworzonego przez maszyny, ktora obrocila sie przeciw nim samym, Neo byl po prostu dla maszyn nieobliczalny, ale nie nastawiony wylacznie na zniszczenie – dlatego byl dla nich jedyna „nadzieja”. Nawet taka potega, jaka posiadala Oracle, potrzebowala takiego niesamowitego, niezaleznego nosnika, kogos, kto nie znal ograniczen. Do tego zdolny jest tylko ludzki umysl i ludzka wola, napedzana prawdziwymi uczuciami – a te, ja zauwazyl Meroving, przypominaja w swych odczytach obled. Ale obledem nie sa – wlasnie w to wierzyla Oracle, a nie potrafil uwierzyc Architect.

Reasumujac (bo tempus fugit) – ten film jest wart przejscia do historii. Moze w swych elementach jest wtorny do kwadratu, moze to wszystko bylo juz wczesniej w innych historiach. Ale nikt tego jeszcze tak nie opowiedzial, nie dal na raz tyle do myslenia i nie wywolal tyle emocji – przynajmniej dla mnie. Bo ja wyrywalem porecze fotela w kinie siedzac za sterami mojego „mecha” i napierdzielalem we wszystko, co poruszalo mackami, ja polecialem razem z Neo do miasta maszyn i sila woli rozbijalem kalamarnice, ja wstawalem razem z Neo po kazdym ciosie otrzymanym od Smitha, ja odczulem spokoj, kiedy nad M. wzeszlo slonce a Neo odszedl. Powiesz ze sie mocno zuploadowalem – i bedziesz mial racje. Inaczej nie warto bylo isc do kina. Zwykle bujdy w stylu knock’n’shot z super efektami wchodza teraz do kina co drugi dzien…

Narka

Jester

Dodaj komentarz