8 października biegacze Caritas pobiegną w szczególnym celu. Wszystkie środki z tego biegu przekazane zostaną na operacje serca Mateuszka. Środki uzyskane przez biegaczy od ich sponsorów zwiększą szansę, że operacja ta będzie przeprowadzona na czas. To walka nie tylko o jakość życia, ale przede wszystkim o życie tego małego chłopca. To nie jest bieg dla sławy, ani dla wyników. To tylko 2,5 kilometra. Ale bardzo ważne 2,5 kilometra. Dlatego niezależnie od pogody i planów rodzinnych, pobiegnę razem z moim młodszym synem Piotrem. Wierzymy, że znajdą się sponsorzy naszego biegu i innych biegaczy. Wierzymy, że pieniądze na operację Mateuszka uda się zebrać na czas.
Można biegać dla wyników, udowadniając sobie i reszcie świata, do czego jest się zdolnym. Bieganie dla wyników można traktować jako sposób na zarabianie całkiem niemałych pieniędzy, przynajmniej w wypadku tych najlepszych. Biegać można dla własnego zdrowia i lepszego samopoczucia. Na biegowych trasach wielu odreagowuje cały stres codzienności. Najbardziej dosadnym tego przykładem było utworzenie przez jednego z biegaczy profilu FB „Biegam, bo życie mnie wk…a”. Biega się też dla tej dawki endorfin, wydzielających się po przebiegnięciu odpowiedniej ilości kilometrów, czyli zjawiska znacząco określanego jako „runner’s high”. Bieg to też sposób na poczucie jedności z naturą, otoczeniem, odnalezienie wewnętrznej harmonii i równowagi. Można też biegać w słusznej sprawie. Właśnie o tym ostatnim powodzie od biegania chciałem napisać dzisiaj kilka słów.
Biegów charytatywnych namnożyło się w ostatnich latach i na dobrą sprawę ciężko jest znaleźć jakąkolwiek imprezę biegową, w trakcie której nie byłby realizowany, przynajmniej mimochodem jakiś cel dobroczynny. Czy to źle? Oczywiście, że nie. Wokół nas jest tylu ludzi (czy w ogóle istot) potrzebujących pomocy, tyle nieszczęść, że każda okazja jest dobra, aby zbierać środki na pomoc lub przynajmniej uświadamiać ludziom ważne problemy. Wśród tego mnóstwa ginie jednak czasem duch prawdziwej solidarności i pomocy. Dlatego tym bardziej należy pokazywać inicjatywy, które łączą pozytywne biegowe szaleństwo z niesieniem konkretnej pomocy tym, którzy jej potrzebują.
Wśród licznych pomysłów na połączenie biegania z pomaganiem chciałbym wyróżnić dwa, które uważam nie tylko za przykład „pozytywnego zakręcenia”, ale też bardzo konkretnego działania.
W pierwszej kolejności przypomnę biegowy „wybryk” Sylwii Lasok, która znam bardziej z widzenia, niż osobiście, niemniej jednak FB zbliża, zwłaszcza biegaczy z tego samego miasta. Otóż Sylwia postanowiła pomóc swojej sąsiadce, pani Teresie, która znalazła się w bardzo trudnej sytuacji materialnej i zdrowotnej. W swoim postrzelonym umyśle Sylwia wpadła na pomysł zebrania potrzebnej kwoty. Rzuciła wieć swoim znajomym na FB wyzwanie – jeśli oni wpłacą odpowiednio wysoką kwotę na rehabilitację pani Teresy, wtedy ona. Lasok Sylwia pobiegnie w złotym kombinezonie, przypominającym strój kosmitki z czeskiego filmu SF, całą trasę półmaratonu trailowego „Bieg Szlak Trafi”. A po przekroczeniu pewnej kwoty, Sylwia zadeklarowała dodatkowe pokonanie trasy z ukelele w dłoni i wykonanie hymnu dziękczynnego na mecie.
Wielbiciele Sylwii odpowiedzieli z adekwatnym szaleństwem i wpłacili więcej, niż wynosiła górna wartość oczekiwanej kwoty. Z małych i większych datków w kilkanaście dni uzbierało się ponad 4 tys. zł. Ot tak, bez wielkiej akcji, wolontariuszy, wywiadów w telewizji etc. Jak dla mnie Sylwia zasłużyła na indywidualną nagrodę w dziedzinie pozytywnego ukierunkowania swojego szaleństwa. To przykład dobrego wykorzystania swojej popularności, kontaktów i kreatywności, a jednocześnie wrażliwości na potrzeby ludzi w najbliższym otoczeniu. Mała rzecz, ale jednocześnie wielka.
Drugi przykład jest z przeciwnego końca skali, przynajmniej w wymiarze lokalnym Lubelszczyzny. Mam tu na myśli akcję „Biegi Caritas” organizowaną od 2013 roku przez Caritas Archidiecezji Lubelskiej. W tym roku jest to pięć biegów, z których ostatni, będący wielkim finałem tegorocznej edycji, odbędzie się 16 października w Puławach. Setki biegaczy i wolontariuszy, równie wielu darczyńców i zebrane kwoty liczone w dziesiątkach tysięcy złotych. A zaczynało się wszystko skromnie, od jednego biegu w Lublinie, w którym uczestniczyło około 50 biegaczy. Zasady nie zmieniły się jednak od początku. Zawodnik uczestniczy w biegu bezpłatnie, jednak na poszczególne odcinki swojej trasy szuka sponsorów, czyli darczyńców. Całość zebranych środków trafia do „Funduszu Caritas Dzieciom”. Jak sama nazwa wskazuje, te pieniądze trafiają do dzieci i młodzieży, potrzebujących pomocy. Z tych pieniędzy są fundowane wyprawki szkolne, stypendia, dożywianie a także leczenie i rehabilitacja oraz pomoc nieszczęśliwych, losowych sytuacjach, w których poszkodowani są najmłodsi. Nie to jednak decyduje o niezwykłości inicjatywy lubelskiej Caritas. To co ją wyróżnia na tle innych, pozytywnych biegowych inicjatyw, to niezwykła aktywizacja środowisk lokalnych. Szczególnie od kiedy biegi przeniosły się do mniejszych miast i miasteczek na terenie archidiecezji, stały się katalizatorem pozytywnej aktywności łączącej nie tylko młodzież, ale także dorosłych, w tym niejednokrotnie seniorów. Ten efekt pozytywnego zaangażowania wydaje się równie ważny, co suma pieniędzy zbierana w trakcie tej akcji.
W trakcie tegorocznej edycji „Biegów Caritas” miałem przyjemność ponownie wystartować ze swoimi synami, w biegu w odbywającym się Krasnymstawie. Byliśmy całą rodziną, tak jak w trakcie pierwszego biegu, w czerwcu 2013 roku. Fantastyczna atmosfera, pomimo fatalnej pogody. Widać było, że dla lokalnego środowiska jest to ważne wydarzenie.
Nie zawsze ważny jest dystans i osiągnięty czas. Niekiedy, a może nawet częściej niż niekiedy, liczy się to dlaczego i po co się biegnie…