Jak co roku na przełomie lipca i sierpnia przez nasz kraj przetacza się fala dyskusji (a raczej kłótni) dotycząca Powstania Warszawskiego. Większość tych dyskusji jest bezprzedmiotowa, gdyż pomijany jest w nich najważniejszy motyw powstańczego zrywu. Moim zdaniem tym motywem była wolność.
To, co wyprowadziło dziesiątki tysięcy młodych Polaków na do walki na ulicach Warszawy to nie była żadna bezmyślna podległość rozkazom przywódców. To nie było również nieokreślone poczucie obowiązku ani zaślepiony nienawiścią do okupanta patriotyzm. Nie chodziło też o mglistą i niedookreśloną niepodległą Polskę, bo niewielu walczących miało realną wizję takiej niepodległości. To co łączyło większość tych młodych ludzi było niczym innym, jak pragnieniem wolności, przeżywanym wspólnie z innymi. Z większości powstańczych wspomnień, z którymi dane było mi się zapoznać, przebija właśnie to niezwykłe poczucie wolności, jakie udzielało się powstańcom i cywilom w pierwszych tygodniach powstania. Nagle całe dzielnice stały się wyspami wolności, w których nie obowiązywała godzina policyjna, kenkarty, gdzie nie było żandarmów z psami, łapanek, aresztowań przez Gestapo i miejsc oznaczonych napisem „nur für Deutsche”. Wprawdzie co i raz słychać było wybuchy i odgłosy wystrzałów, ale całe połacie miasta były wolne. Nawet gazety ukazywały się wyłącznie po polsku i nie podawały obcej propagandy.
Wolność jest moim zdaniem jedyną miarą, którą należy oceniać Powstanie Warszawskie. Myślę, że pragnienie wolności było jedyną rzeczą, która uzasadniała zryw, który nam wydaje się niejednokrotnie szaleńczy ze strategicznego punktu widzenia.
Zawsze kiedy Polska była wielka, chodziło przede wszystkim o wolność, niejednokrotnie nie tylko naszą, ale i wielu innych narodów. Tak było, gdy za pierwszych Piastów nasi przodkowie bronili granic przed najeźdźcami i gdy na polach Grunwaldu została złamana potęga zakonu, który chciał sobie podporządkować cały nasz kraj i ziemie sąsiednie. Tak było, gdy Jan III Sobieski zatrzymał pod Wiedniem armię Imperium Osmańskiego, dając Europie szansę na upowszechnienie się idei oświeceniowych. Tak było, gdy ustanowiono Konstytucję 3 Maja. Tak było, gdy zatrzymano sowiecki potop w 1920 roku. I dokładnie o to chodziło w 1944 roku w Warszawie. Nie o wendetę na okupancie, nie o ilość zastrzelonych Niemców, a nawet nie o honor i ojczyznę. Liczyło się to wielkie pragnienie wolności. Bo to z niej brała się zwykła ludzka solidarność. Także ta solidarność, którą kilkadziesiąt lat później zaczęliśmy pisać z dużej litery i która stała się naszym znakiem rozpoznawczym.
O tym powinniśmy pamiętać, kiedy o 17.00 zawyją syreny. I skłonić się z szacunkiem przez uczestnikami Powstania Warszawskiego nie dla jakiejś historycznej racji, której być może nie było (jak niemal ze wszystkim, co jest związane z wojną), ale by uczcić to wielkie pragnienie wolności. Pragnienie, dzięki któremu my, Polacy rozpoznawani jesteśmy w świecie. Pragnienie, którego nie ma prawa zawłaszczyć żadna opcja polityczna ani nawet ruch społeczny.
Chciałbym, aby godzina „W” była na zawsze godziną wolności…