#199/365: Go (czyli przeciw rządom Krzysiów).

Krzyś miał okropny zwyczaj włączania się do dyskusji nawet zupełnie nieproszony i zawłaszczania jej, aby pokazać innym, że są idiotami, a kiedy orientował się, że niczym pijany traktorzysta rozpoczynający orkę zbyt wcześnie po wiosennych roztopach wjechał na niepewny teren, wykonywał serię jakichś niesamowitych skrętów i uników, żeby dyskusję wyprowadzić na grunt, na którym czuł się pewnie i na którym mógł już swych adwersarzy łoić bez pardonu. (…) Mam wrażenie, że od ponad 5-ciu lat naszym krajem rządzi cała banda Krzysiów.

Zdarzyło się mi już chyba w którymś z wpisów wspomnieć o barwnych czasach moich pierwszych studiów, w trakcie których niejednokrotnie zdarzało mi się odwiedzać akademiki AGH, a w szczególności pokój nr 112 w DS „Strumyk” (taki numer podpowiada mi pamięć po 25 latach, mniemam że trafnie), w którym to mieszkał mój przyjaciel, wraz z trzema współlokatorami. Jeden kolega ze wspomnianej czwórki przez cały pierwszy rok naszej znajomości „waletował”, gdyż doświadczał w owym czasie jakichś poważnych kłopotów finansowych, których natury nikt w szczegółach nie znał. Nie o nim jednak dzisiaj chciałem napisać. Oprócz mojego przyjaciela poznanego rok wcześniej, z dwójką kolejnych (w tym wspomnianym „waletem”) zadzierzgnąłem już od pierwszego spotkania znajomość bardzo serdeczną i trwającą do dziś. Z jednym jednak z owej czwórki relacji bliższej nijak nie udało mi się zbudować. Przypisałbym sobie nawet część winy za taki stan rzeczy, gdyby nie fakt, że nawet kolega, który z owym osobnikiem mieszkał w akademiku od początku studiów, nie zbudował z nim stosunków bliższych, niż wzajemne łagodne tolerowanie (mój przyjaciel razem z „waletem” dołączyli do tej dwójki dopiero na trzecim roku studiów). Kolega ten miał na imię Krzysztof, lecz zawsze używaliśmy wobec niego zdrobnionej formy Krzyś, co było bardziej swoistą formą sarkazmu, niż pieszczotliwości. W ocenie osoby Krzysia byliśmy zgodni, co oznaczało, że nikt za nim nie przepadał. Krzyś miał bowiem cechę charakteru, która czyniła wspólne funkcjonowanie niezwykle utrudnionym: WIEDZIAŁ LEPIEJ. Używam wielkich liter nie bez powodu, ponieważ wokół tej cechy charakteru sformułowaliśmy w trakcie jednej z dyskusji (toczonej pod nieobecność Krzysia), pewne twierdzenie o zasięgu lokalnym: niezależnie od stanu wiedzy i doświadczenia osób prowadzących dyskusję oraz niezależnie od tematu, na jaki toczona jest dyskusja, jeżeli do dyskusji włącza się Krzyś, to 1) KRZYŚ WIE LEPIEJ, ergo, 2) inni racji mieć nie mogą, a jeśli nawet rację by mieć mogli to patrz punkt 1. Zasada ta została wyrażona akronimem KWL i zapisana flamastrem na ścianie przy jedynym stoliku znajdującym się w pokoju i co ciekawe, znaczenia tego akronimu nie domyślił się nigdy sam Krzyś, co oznacza, że być może rzeczywiście wiedział lepiej, ale na pewno nie wszystko. W praktyce jednak wszystkie dyskusje, w których uczestnictwem swym zaszczycił nas Krzyś, obojętnie czy dotyczyły podejścia obiektowego i ogólnej teorii informacji (o których jako student informatyki mógł, a nawet powinien mieć spore pojęcie) czy też zeszły na temat bieżącej polityki (na której, jak wiadomo, każdy Polak zna się najlepiej), czy też obejmowały zagadnienia filozofii kartezjańskiej i pięciu dowodów na istnienie Boga sformułowanych przez św. Tomasza z Akwinu, czy też snuły się wokół meandrów muzyki rockowej, dzieł sztuki, literatury, teatru lub filmu niezależnie do gatunku (o których to rzeczach Krzyś wiedział już znacznie mniej lub zgoła nic), można było być pewnym, że Krzyś przedstawi opinię przeciwstawną do wszystkich padających w dyskusji, a następnie wygłosi tyradę uzasadniającą, dlaczego wszyscy inni błądzą, a on ma rację. Nie znaczy to jednak, że Krzyś był wyłącznie hałaśliwym ignorantem, który zwyczajnie potrafił zakrzyczeć każdy sensowny argument interlokutora, wręcz przeciwnie, jego uwagi i kontrargumenty niejednokrotnie były celne i w niektórych przypadkach (tu trzeba Krzysiowi oddać sprawiedliwość) podniosły jakość dyskusji, zmuszając pozostałych, w tym mnie, do wznoszenia się na szczyty intelektu oraz erystycznych umiejętności. Z satysfakcją stwierdzam, że udało mi się wiele razy w takich bojach zapędzić Krzysia w kozi róg i pokonać, zawsze jednak było to okupione wielkim wysiłkiem, przez co traktowaliśmy dyskusje z Krzysiem jako wymyślną metodę sparingu intelektualnego, w którym trzeba było liczyć się z zaliczeniem sromotnego łomotu. Nie to jednak sprawiło, że Krzyś nigdy naszej sympatii sobie w pełni nie zaskarbił, pomimo, że czasami nawet czynił w tym kierunku drobne starania (z wyraźnym akcentem na „drobne”). Krzyś miał okropny zwyczaj włączania się do dyskusji nawet zupełnie nieproszony i zawłaszczania jej, aby pokazać innym, że są idiotami, a kiedy orientował się, że niczym pijany traktorzysta rozpoczynający orkę zbyt wcześnie po wiosennych roztopach wjechał na niepewny teren, wykonywał serię jakichś niesamowitych skrętów i uników, żeby dyskusję wyprowadzić na grunt, na którym czuł się pewnie i na którym mógł już swych adwersarzy łoić bez pardonu. Zanim nauczyliśmy się orientować w tej jego erystycznej ekwilibrystyce, parę razy ten i ów z nas (a czasem i cała trójka) poległ z kretesem, co utwierdzało Krzysia w tryumfalizmie i poczuciu wszechwiedzy. W każdym razie Krzyś był niemal całkowicie zaimpregnowany na fakt (a przynajmniej takie wrażenie skutecznie sprawiał) , iż ktokolwiek może w istotnej dziedzinie posiadać większą wiedzę, niż on. Jeśli chodzi o dalsze losy Krzysia, to wiem w sumie o nich niewiele, natomiast dwa fakty mi znane uważam za pomyślne: 1) W trakcie kolejnych semestrów studiów kilku wykładowców dobitnie udowodniło Krzysiowi, iż nie wszystko wie lepiej, a w zakresie niektórych dziedzin stan jego wiedzy jest bliski zeru. Wyszło to światu (a moim zdaniem i Krzysiowi również) na dobre o tyle, że m. in. uniemożliwiło naszemu bohaterowi realizację ewentualnego pomysłu robienia kariery na uczelni i udowadnianiu studentom, że on wie od nich lepiej. Moim zdaniem kolejne pokolenia studentów AGH powinny na tę okoliczność wznieść małą kapliczkę ku czci św. Krzysztofa lub przynajmniej w intencji dziękczynnej w dniu tego patrona stosowną modlitwę odmówić; 2) Krzyś nie zajął się działalnością polityczną. W tej intencji dziękczynnej powinna pomodlić się reszta obywateli, przynajmniej tych wierzących.

Opisałem tytułem bardzo przydługiego wstępu tę historię z Krzysiem z jednego powodu*: zasada KWL doskonale pasuje do opisania do sposobu traktowania obywateli Polski przez przez obecną władzę. Mam wrażenie, że od ponad 5-ciu lat naszym krajem rządzi cała banda Krzysiów, którzy mają przeświadczenie, że Wiedzą Lepiej i na podstawie tego wziętego nie wiadomo skąd przeświadczenia (niektórzy wskazują jego źródło w tej części przewodu pokarmowego, którą eufemistycznie można określić jako najbardziej schyłkową) urządzają rzeczywistość Bogu ducha winnej reszcie obywateli. Oczywiście prym tutaj wiedzie małego wzrostu osobnik, którego bez przesady można określić Krzysiem Wszystkich Krzysiów, co z uwagi na jego prawdziwe nazwisko powoduje, iż akronim KWL możemy na nowo stosownie rozkodować. I podobnie jak w przypadku tego naszego studenckiego Krzysia, ci współcześnie rządzący nie tylko ostentacyjnie traktują nas na każdym kroku jak idiotów, ale jeśli tylko wytkniemy im ignorancję lub zwykłe krętactwo, natychmiast podnoszą wrzask lub chytrze zmieniają temat, żeby już za chwilę dyskusja toczyła się w zaklętym kręgu ich opatrznościowych prawd. Naród pyta o jakąś aferę (a przecież afer miało już nie być), wtedy rzuca się tekstem „a za Platformy to były dopiero afery” lub sztandarowe swego czasu stwierdzenie „to wina Tuska” (co dowodzić zapewne miało jakiejś niezwykłej wiedzy enologicznej ze strony Zjednoczonej Prawicy). Albo znowu kiedy indziej obywatele pytają prezydenta (którego w obecnym układzie spokojnie możemy tytułować „Małym Krzysiem”) ubiegającego się o reelekcję o to, co z konstytucją, demokracją i praworządnością, a ten w prostych i zrozumiałych słowach odpowiada, że trzeba walczyć z „ideologią LGBT”, ponieważ o walce z tą „ideologią” Mały Krzyś ma pojęcie, zaś kwestie konstytucji, demokracji i praworządności są dla niego tak grząskim gruntem, jak dla męża wracającego z firmowego wyjazdu integracyjnego pytanie żony „Czy były tam jakieś koleżanki?”.

Tak zatem Krzyś Wszystkich Krzysiów, Mały Krzyś i cała reszta Krzysiów różnego formatu, nie zważając na posiadane kompetencje, nie uprawniające ich do decydowania o czymkolwiek więcej, jak o kolorze tapety we własnym mieszkaniu (a śmiem twierdzić, że niektórzy z nich nawet w tym przypadku wybraliby wzór równie pozbawiony wdzięku, jak sylwetka samochodu marki Zaporożec), bez żadnego trybu i w dodatku wbrew woli większości, wywrócili do góry nogami system sądownictwa, upaństwowili połowę gospodarki prywatyzowanej z mozołem przez ponad dwie dekady, zdezorganizowali armię i sektor zbrojeniowy, zrobili naprawdę fałszywe wybory korespondencyjne, po czym sfałszowali prawdziwe, zniszczyli kompromis aborcyjny, poszczuli policję na obywateli, obywateli poszczuli zaś przeciwko UE i na siebie nawzajem. I jeśli tylko ktoś im to spróbuje wytknąć, usłyszy, że to dla dobra Polski i Polaków, a jeśli coś nie działa, to na pewno wina opozycji. A ponieważ ewidentnie nie szło naszym wszechwiedzącym Krzysiom z programem szczepień i ciężko było zwalić swoją niekompetencję na opozycję, zaproszono opozycję na konsultacje. I teraz jak szczepienia nie „pykną”, to będzie można również za to winą obarczyć opozycję, nazywając ją wprost niekompetentnymi szkodnikami.

Okazuje się jednak, że opozycja też ma swoich Krzysiów grono całkiem liczne, zarówno tych bezpośrednio w politykę zaangażowanych, jak i takich na różne sposoby tworzących tzw. intelektualno-informacyjną otoczkę polityki. Najpierw ci opozycyjni Krzysiowie przez wiele tygodni pouczali jedynego niezależnego opozycyjnego kandydata na prezydenta, doradzając mu, by dał sobie spokój z polityką, bo tylko się ośmiesza, a kiedy się okazało, że to on ośmieszył resztę opozycyjnych kandydatów, w tym kandydatkę najbardziej namaszczoną na bycie opozycyjną, wtedy podmienili ją na innego kandydata, który miał być namaszczony jeszcze bardziej. I od tego momentu zaczęli już bez skrępowania żadnego ze wszystkich stron pluć i szydzić z tego, kto śmiał bezczelnie łamać zasadę KWL. Przecież nikt na opozycji nie mógł wiedzieć lepiej niż oni! Jak się to mędrkowanie opozycyjnych Krzysiów skończyło, to wiadomo – Mały Krzyś wygrał, a Krzyś Wszystkich Krzysiów przystąpił do kolejnej fazy urządzania nam świata, choć w pewnym momencie zdawało się, że inicjatywę przejmie na dobre będący nieco w cieniu Krzyś Zero. Tak się nie stało, ale faktem jest, że między innymi na skutek indolencji opozycyjnych Krzysiów mamy od kilku miesięcy przepychankę pomiędzy Krzysiem Wszystkich Krzysiów, Krzysiem Zero, a gdzieś pomiędzy tym wszystkim przewija się (ostatnio coraz rzadziej) jak opatrzony motyw w PowerPoincie Krzyś Kłamczuszek oraz Mały Krzyś, któremu też od czasu do czasu wydaje się, że ma coś mądrego do powiedzenia. Dramatyzm całej sytuacji polega na tym, że mamy do czynienia z prawdziwymi problemami wymagającymi prawdziwych, sensownych i błyskawicznych rozwiązań, a zajmują się nimi ludzie, którzy z zasady nie lubią rozwiązywać jakichkolwiek prawdziwych problemów poza swoimi, a jeszcze bardziej nie lubią pozwalać innym na rozwiązanie tych problemów, o ile zasługi za to nie będzie można przypisać samemu sobie. Mamy zatem państwo, w którym władzę sprawuje się według zasady KWL, a władzy tej na ręce patrzy opozycja, na której główna (jak do tej pory) siła polityczna wyznaję zasadę… Tak, również KWL.

Na szczęście wspomniany wcześniej, jedyny w pełni niezależny kandydat opozycyjny, Szymon Hołownia, choć sprawia czasem wrażenie „mędrkującego” ponad miarę, daleki jest od stosowania tego „krzysiowego” sposoby myślenia. Wprawdzie tytuł ogłoszonej ostatnio wielomiesięcznej kampanii programowej Ruchu Polska 2050 brzmi „Wiemy jak.”, nie ma w tym haśle nic z protekcjonalnego WIEMY LEPIEJ. Gdyż przede wszystkim to „wiemy jak” odnosi się do sposobu, w jaki problemy społeczne się powinno rozwiązywać: w drodze dialogu, angażując i wzmacniając kapitał społeczny, wspierając oddolne działania, stawiając na maksymalną transparentność i uczciwość w traktowaniu obywateli. Na początku Szymon i spółka postanowili pokazać, że wiedzą jak należy przeprowadzić w sensowny sposób rozdzielenie państwa i Kościoła. Przedstawiając swoją propozycję, zapraszają do szerokiej debaty, z góry jakby zakładając, że pomimo zaangażowania grona ekspertów w opracowanie swoich pomysłów, nie mają monopolu na prawdę i każde, nawet dobre rozwiązanie można jeszcze wspólnie poprawić. To zupełnie inne podejście i całkiem zresztą naturalne dla organizacji, która wciąż ma charakter oddolnego ruchu, dla którego Szymon i reszta głównych liderów są przede wszystkim katalizatorem działania, a nie wszechwiedzącymi Krzysiami. Nie jestem jednak pewien, czy takie podejście odpowiada większości społeczeństwa. Lektura licznych negatywnych komentarzy na temat tego, co robi Szymon i Polska 2050 wskazuje, że jako społeczeństwo lubimy Krzysiów, którzy Wiedzą Lepiej i którzy powiedzą wyraźnie, na co głosować, kto jest kastą, kto gorszym sortem i kto jest jedynie słuszną opozycją.

Osobiście jednak wolę ten coaching społeczny, jaki uprawia Szymon i mam nadzieję, że nie zrezygnuje z niego nawet wtedy, gdy Polska 2050 już jako pełnoprawna siła polityczna wejdzie w kolejnych wyborach do parlamentu i będzie mogła współrządzić Polską. Bardzo bym chciał, aby „serce” tego ruchu zawsze biło, a jego liderzy żeby byli przede wszystkim tego „serca” niezawodnymi „rozrusznikami”. To chyba najlepsze antidotum na KWL, które w pewnym momencie może zagrażać każdej organizacji.

Na mojej najnowszej biegowej playliście, pełnej elektronicznych bitów, znalazł się pewien utwór, a w nim fragment tekstu, który bardzo dobrze opisuje ten „społeczny coaching”, który stał się udziałem Szymona i ekipy. A cały utwór nieodparcie kojarzy mi się z „żółtą energią”, jaka wyzwoliła się w odpowiedzi na „rządy Krzysiów”.

„(…) Won’t do what we told and we ain’t gonna fold, we go
Oh, no time to rest
Just do your best
Oh, what you hear is not a test
We’re only here to make you
We’re only here to make you
We’re only here to make you
We’re only here to make you go”

The Chemical Brothers, Go

*_ OK, powodów było kilka. Jednym z nich jest fakt, że czasy owych ciągnących się nieraz do rana studenckich dyskusji (czemu tylko przez przypadek towarzyszyło spożywanie płynów ożywiających procesy myślowe i kierujących konwersację na tory czasem zupełnie zaskakujące dla wszystkich jej uczestników, z Krzysiem włącznie, który zaskoczony bywał czasem podwójnie, gdyż z płynów wyskokowych uznawał jedynie czarna kawę i napoje energetyczne) wspominam bardzo ciepło. Drugim powodem jest to, że być może przeczytają to pozostali uczestnicy tych studenckich dyskusji i też wrócą do nich te miłe wspomnienia. Oczywiście na Krzysia w tym przypadku bym specjalnie nie liczył. Ale kto wie, jak on te sprawy postrzegał. Może też spojrzałby na to wszystko z pewnym sentymentem…