Sobota. Dzień równie dobry, jak każdy inny, aby zacząć coś nowego. Choć jest w sobocie coś szczególnego, coś na granicy przesądu, intuicji i racjonalności, co czyni sobotę dniem szczególnym. Mój brat, będący z natury człowiekiem czynu, zwykł to ujmować w prostych słowach „Jak się coś w sobotę zacznie, to na pewno się kiedyś skończy”. Wprawdzie odnosił on to zdanie przede wszystkim do rozmaitych prac „okołodomowych”, zwłaszcza tych, z którymi prawdziwy mężczyzna, głowa rodziny, musi się raz na jakiś czas zmierzyć, pomimo genetycznej wręcz niechęci (1), a których niewykonanie zgodnie z opinią wyrażoną (zazwyczaj dość kategorycznie) przez drugą połowę małżeńskiego stadła grozi ostatecznym kataklizmem, przy którym globalne ocieplenie wydaje się fraszką (2) – myślę jednak, że przy zachowaniu całej licentia poetica można powiedzenie mojego brata odnieść również do każdego projektu, który powinien mieć jakiś początek, sensowną kontynuację i zakończenie we względnie przewidywalnym terminie. Uznam więc arbitralnie, że sobota 20 lipca jest datą w sam raz do rozpoczęcia realizacji mojego pomysłu, obliczonego na 366 dni. Czyli dokładnie na rok. Zgadza się, rok 2020 jest przestępny.
Zatem od dziś, codziennie przez 366 dni będę składał te kilka, kilkanaście, radziej kilkadziesiąt zdań. „Bez żadnego trybu”, przywołując „klasyka” – raz będzie to reportersko-publicystyczne podsumowanie dnia, innym razem krótka impresja, a czasem jakaś dłuższa refleksja. Nie wiem na ile będzie miało to charakter typowego bloga, czyli cyfrowego dziennika, a na ile będzie to ciążyło w kierunku cyklu minifelietonów, bo nie czynię w tym zakresie żadnych założeń, poza definitywnym postanowieniem tej codziennej regularności. Wprawdzie jestem bardzo nieufny wobec siebie w przypadku takich postanowień – nie wyszło mi już 2 lata temu z układaniem cyklu artykułów zapowiadanych tutaj na JesterZone, gdyż zacięła się wtedy we mnie machina słownej kreacji i długo nie mogła się na dobre odblokować. Słabo wyszedł mi start na YouTube, bo niestety pomysły na treści zupełnie nie szły w parze z możliwościami realizacyjnymi i z braku czasu musiałem rzecz zarzucić mimo szumnych deklaracji. Ale podobno do 3 razy sztuka…
Niektórzy twierdzą (a ja się z nimi nieskromnie zgadzam), że umiejętność operowania słowem, zarówno tym mówionym, jak i pisanym jest moim szczególnym darem. Pozwolę sobie w tym zakresie nawet na większe samochwalstwo. Otóż ś. p. pan Bohdan Wagner (3), wieloletni Dyrektor VII LO w Lublinie, którego we wdzięcznej swej pamięci zachowam do końca życia (4), powiedział zaraz po tym, jak na jego prośbę wygłosiłem krótkie oficjalne przemówienie do audytorium liczącego ponad 500 osób, że zawsze uważał mnie za jednego z najlepszych mówców, jakich spotkał. Pan Dyrektor miał rzadki dar odnajdywania w człowieku jego najmocniejszych stron, przy czym potrafił o tym powiedzieć bez używania gładkich komplementów (podobnie jak nie owijał w bawełnę, udzielając konstruktywnej krytyki). Dlatego tamte jego słowa cały czas traktuję jako wielkie zobowiązanie, by zawsze starać się trzymać wysoki poziom swoich wypowiedzi (5). Wspomnianą okoliczność mojego krótkiego publicznego wystąpienia przywołuję jednak jeszcze z innego powodu. Słowa uznania od pana Dyrektora usłyszałem po przemówieniu, które podsumowałem starym chińskim porzekadłem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że pozwoliłem sobie na ukryty żart w stylu licealnych wygłupów, na które pan Dyrektor przymykał oko – otóż starożytne chińskie porzekadło wymyśliłem na 3 minuty przed wyjściem na mównicę. Brzmiało ono „Jeśli zaczynasz coś wielkiego i nie wiesz, od czego zacząć, po prostu zacznij”. Jak się okazało, nieświadomie wtedy sparafrazowałem myśl Konfuncjusza, czy kogoś równie znaczącego dla chińskiej kultury (6).
Więc po prostu zaczynam i za 365 dni zobaczymy co z tego wyszło…
(1) Do katalogu tych prac, od których podobno zależy los całej ludzkości, zalicza się powieszenie nowych karniszy w salonie, remont łazienki, zamontowanie podwieszanych donic na kwiaty na balkonach, postawienie pergoli w ogrodzie czy też splanowanie ziemi pod klomby kwiatowe. Ponieważ chyba jeszcze żaden facet nie odważył się tych prac nie wykonać, nie wiadomo czy zaniedbanie to rzeczywiście doprowadziłoby do globalnych konsekwencji.
(2) Wśród listy potencjalnych klęsk, grożących w razie zaniechania prac wskazanych do wykonania mężom przez żony wymienia się również postnuklearną zimę, tsunami oraz zderzenie Ziemi z wielka asteroidą. W każdym razie chodzi o skalę zagrożeń, których każde stworzenie, nie będące prostym jednokomórkowcem lub Chuckiem Norrisem nie może zwyczajnie zlekceważyć.
(3) To już ponad 2 lata, jak pan Dyrektor pożegnał się z nami i udał się na bardziej szacowną placówkę.
(4) Chyba, że wcześniej moje synapsy wykończy jakiś podejrzany typ o nazwisku Alzheimer lub Parkinson (nie znam gości, ale nic dobrego o nich nie słyszałem), ewentualnie ich koleżanka po fachu Demencja (Swoją drogą, co to za imię?! Nie mogli jej dać Letycja, Lukrecja czy po prostu Katarzyna?)
(5) Oczywiście starania to jedno, a ich efekt to już zupełnie inna para kaloszy. A nawet zupełnie inna część garderoby.
(6) Nadal nie ustaliłem, czyją mądrość wtedy sparafrazowałem. Wiem, że na pewno był to ktoś łebski i pochodził z Chin. I ponad wszelką wątpliwość nie nazywał się Huawei ani Xiaomi, ani nawet Mao Zedong, więc chyba zdanie było rzeczywiście odpowiednio starożytne.