Boże Narodzenie A.D. 2011

Tak się jakoś przyjęło, że co roku mniej więcej o tej porze wypada złożyć życzenia. W zasadzie wypadałoby je złożyć wszystkim, których się zna lub których się spotyka w tych dniach. Z pozoru najłatwiej złożyć życzenia tym, którzy są nam najbliżsi, których najbardziej lubimy, którzy są dla nas ważni. Ale osobom dla nas ważnym nie wypada życzyć zdawkowo „Wesołych Świąt!”, wysłać krótkiego SMSa z internetowego szablonu czy też pierwszą lepszą kartkę z internetowego serwisu. Od kilku lat próbuje walczyć z trywializacją i desakracją tych cudownych świąt, pisząc do Was te swoje przydługawe „katechezy” i licząc na to, że nie ulecą one w zupełną niepamięć i pozwolą Wam (i mnie samemu) więcej wynieść z Bożego Narodzenia.

Zastanawiałem się ostatnio, czy prawdziwe świętowanie jest możliwe w czasach, kiedy Boże Narodzenie zostało zagłuszone obchodami Święta Mikołaja i choinki (celowo piszę Święta Mikołaja, a nie dnia Świętego Mikołaja, bo Mikołaj ze świętością ma już wspólnego niewiele, a ponadto został rozmieniony na tysiące mikołajów, czyli ludzi którzy sezonowo uprawiają ten zawód).

Czy możliwe jest jeszcze Boże Narodzenie, kiedy wielu ludzi bałamutnie twierdzi, iż jest to tylko data w kalendarzu, ustalona dość arbitralnie przez Kościół, nie znajdująca do końca uzasadnienia w Nowym Testamencie? Czy ma sens świętowanie zdarzenia, które dla wielu ludzi jest tylko faktem z zamierzchłej historii, niemożliwym do dokładnego odtworzenia i zweryfikowania? Czy Święta mogą naprawdę być Świętami, kiedy zamieniono je w gigantyczny jarmark ze świecidełkami, przysmakami i dźwiękiem kolęd w najbardziej kiczowatych wykonaniach? Jak odnaleźć Boże Narodzenie, kiedy otoczka wokół niego już setki lat temu przysłoniła jego istotę?

Cóż, jeżeli zastanowić się głęboko nad tym wszystkim, to całe zamieszanie ma jednak sens. Te wszystkie zwyczaje, rytuały, umieszczenie Świąt pod konkretną datą – to wszystko miało służyć czemuś ważnemu. Miało pomóc nastawić właściwie nasze nieudolne zmysły, oswoić je z czymś przerastającym zwykłe pojmowanie, zsynchronizować nasze umysły ze „świętym czasem”. Oczywiście, człowiek ma to do siebie, że dużo łatwiej podąża za tą bardziej przyswajalną dla zmysłów otoczką, stąd tak łatwo gubimy istotę Świąt – to się zresztą odnosi nie tylko do Świąt Bożego Narodzenia.

Moi drodzy, ja uważam że Święta to właśnie przede wszystkim stan umysłu. Przedziwny stan, bo polegający na świadomym, dobrowolnym maksymalnym przełączeniu tego umysłu w stan bliski zeru – dokładnie tyle, by wciąż być świadomym swego człowieczeństwa, ale nic ponadto. Kiedy wyciszymy swój umysł, pozwolimy dojść do głosu temu, co ten umysł przerasta – jak w adoracyjnej pieśni „Co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas”. Kiedy nastąpi to dopełnienie, usłyszymy najpierw cichy śpiew kolęd niesionych przez wsie i miasta, bicie dzwonów, śmiech dzieci, łzy wzruszenia bliskich, którzy być może po wielu latach spotkali się przy wigilijnym stole. Jednak to jeszcze nie ten poziom, musimy ściszyć bardziej – wtedy usłyszymy szepty najszczerszych dobrych życzeń i trzask łamanego opłatka, cichą modlitwę samotnego staruszka, którego nikt nie odwiedził w Święta, płacz głodnych dzieci, które Świąt nigdy nie zaznały i odległe echo tajfunu, który niczym złośliwy demon pustoszy jakiś odległy ląd w wigilijny wieczór. Jeśli to słyszymy, to znaczy że nasz umysł jest cały czas „za głośno”, musimy ściszyć jeszcze bardziej. Tak jak wspomniałem – prawie do zera. Wtedy zda nam się w pierwszej chwili, że nie słyszymy nic. Ale jeśli utrzymamy ten stan umysłu jeszcze przez jakiś czas, możemy usłyszeć jak Niebo styka się z Ziemią, jak świecą gwiazdy, jak sfery niebieskie obracają się coraz wolniej, aż w końcu stają. Czas się zatrzymał. Bóg się rodzi. Nieskończony, wszechmocny i jednocześnie bezbronny – w naszym sercach.

A potem możemy pozwolić, aby powoli wszystko zaczęło wracać. Usłyszymy głos anielskich chórów, zobaczymy przejmującą światłość. Czas zacznie znowu płynąć. Planety i galaktyki wznowią swój odwieczny ruch.

Ale nasz świat będzie już odmieniony…

Ile razy udało się nam przeżyć takie Boże Narodzenie? Czy chociaż raz? Jeśli nie, to może w tym roku, może wreszcie się uda. Bez tego wszystko co uczynimy w tym czasie, nie będzie Bożym Narodzeniem, ale co najwyżej jego rytuałem, zadośćuczynieniem tradycji, mniej lub bardziej udaną cepelią dla ucieszenia naszych zmysłów i zapewnienia sobie poczucia dobrze spełnionego obowiązku. Bez tego nawet szlachetne gesty miłosierdzia będą tylko sposobem na zapewnienie sobie spokoju naszych sumień. A przecież możemy mieć coś więcej i dzięki temu dawać więcej…

Tego właśnie Wam i sobie życzymy z okazji Świąt Bożego Narodzenia A.D. 2011, abyśmy mogli wszyscy doświadczyć takiego stanu umysłu. Wtedy Bóg będzie mógł rodzić się co dzień, niezależnie od daty w kalendarzu, od udokumentowanych faktów historycznych, pomimo huku bomb i lamentu stworzenia,  przysłonięty świątecznym dekoracjami, zakryty szopkami i stosami świątecznych prezentów, a nawet zagłuszany zgiełkiem codzienności. Bóg będący Miłością, zrodzony z Miłości i Miłość niosący światu. Niech rodzi się co dzień.

 

Robert „Jester” Krzyszczak z Rodziną

23.12.2011