Sobotni wieczór 18 lipca był okazją do chwili relaksu przy oglądaniu jednego z seriali, jaki wyłowiliśmy ostatnio z żoną z bogatej oferty Netflixa, a mianowicie produkcji „Holistyczna agencja detektywistyczna Dirka Gently’ego”. Nie podejmę się opisywania fabuły serialu ani w pierwszym, ani w drugim sezonie , więc ci, którzy nie mieli okazji oglądać muszą zadowolić się moim stwierdzeniem, że całość jest pozytywnie „postrzelona”. Chociaż zagadki rozwiązywane przed Dirka i jego przyjaciół wydają się kompletnie absurdalne i w połowie sezonu pozornie panuje totalny chaos, wszystko układa się w spójną całość, gdyż „everything’s connected”, jak głosi motto serialu. I to właśnie stwierdzenie jest przyczynkiem moich sobotnich „afterparty”.
Kilka dni temu moja żona z niemałym zdziwieniem pokazała mi ofertę pracy w jednej firm programistycznych polegającą z grubsza na analizowaniu, uzgadnianiu i tłumaczeniu wszystkiego, co jest związane z wytwarzaniem produktów tej firmy: treści ustnych ustaleń, notatek ze spotkań zespołów, dokumentacji produktu, instrukcji dla użytkowników końcowych a nawet skryptów i treści rozmów prowadzonych przez dział wsparcia technicznego. W sumie oferta nie wyróżniałaby się spośród innych propozycji pracy dla tłumaczy w firmach informatycznych, gdyby z dalszej treści nie wynikało, że większość tłumaczenia ma być z języka angielskiego na… angielski. A w dodatku tak naprawdę nie chodziło nie w sumie o samo tłumaczenie, a raczej pośredniczenie w komunikacji pomiędzy poszczególnymi zespołami programistów, ich managerami, analitykami, wdrożeniowcami, sponsorami projektów i użytkownikami. Gdyż jak się okazuje nawet jeśli wszystkie te grupy będą operować angielskim na poziomie C2 (co jest rzadkością w międzynarodowych projektach), nie oznacza to braku nieporozumień, często katastrofalnych w swoich skutkach. Dla mojej żony bulwersujący był fakt, że firma musi zatrudniać specjalistów z powodu niewydolności komunikacyjnej poszczególnych pracowników i całych zespołów, gdyż według niej człowiek przyjmowany do pracy powinien posiadać niezbędne minimum tzw. ogarnięcia się w zakresie zdolności interpersonalnych. Innymi słowy pracownikowi nie powinien być potrzebny specjalista pełniący rolę „interfejsu” do komunikacji z resztą świata. W odróżnieniu od mojej żony, nie byłem zdziwiony, że tacy ludzie są poszukiwani. Wprawdzie wśród najbliższych przyjaciół i znajomych mam wielu przedstawicieli branży informatycznej, w dodatku będących niezłymi specjalistami i większość z nich nie przystaje do stereotypu oderwanego od rzeczywistości „nerda”, jednakże wiem, iż nie stanowią oni reguły. I nie dotyczy to tylko branży informatycznej. Współczesna nauka i technika wymaga coraz większej specjalizacji, a wiele dziedzin funkcjonuje na tak wysokim poziomie abstrakcji, że są one zrozumiałe jedynie dla grupki specjalistów. Co więcej, dochodzimy jako cywilizacja do punktu krytycznego, w którym pewne nasze wytwory stają się dla nas na tyle abstrakcyjne, że już niezrozumiałe niemal dla nikogo. Tak jest na przykład z operacjami kwantowymi – naukowcy są w stanie zaprojektować komputery kwantowe, zaprogramować je, przeprowadzić na nich operacje, ale kiedy te niezwykłe maszyny osiągną pełnię swoich możliwości całkiem realna stanie się sytuacja, w której przestaniemy rozumieć przebieg procesów w kwantowych superkomputerowych trzewiach. Wprawdzie może da się to jeszcze opisać jakąś zupełnie abstrakcyjną matematyką, ale dla zwykłego śmiertelnika, a nawet dla człowieka całkiem obeznanego z naukami ścisłymi nadążenie za kwantowym przetwarzaniem będzie zupełnie niedostępne. Inaczej rzecz ujmując, peron coraz bardziej nam odjeżdża.
Ale to nie jedyny przykład. To się dzieje w każdej dziedzinie, w fizyce, chemii, inżynierii materiałowej, biologii, medycyny, ale także naukach społecznych, jak chociażby ekonomia i socjologia. Przekłada się to na praktykę naszego funkcjonowania nie tylko zawodowego, ale na tzw. szarą codzienność. Większość ludzi nie rozumie świata, w którym żyje, nie wie jakie procesy stoją za prostą czynnością płacenia telefonem w sklepie, nie ogarnia funkcjonowania swojego samochodu, działania internetu, a matematyczne metody leżące u podstaw mechanizmów na których opiera się bitcoin lub instrumenty finansowe oparte na wielopoziomowym, rozproszonym ryzyku, dla większości ludzi stanowią magię i to czarną, jak senny koszmar szefa Ku Klux Klanu. Nie lepiej jest w kwestii demokracji, kryzysów gospodarczych i politycznych, różnic kulturowych czy zmian klimatycznych. Jest tego tak wiele, że większość ludzi odruchowo wycofuje się w bezpieczne nisze świata, który da się łatwo zrozumieć. Na poziomie zawodowej specjalizacji ma to swoje zalety, gdyż w sumie dobrze jest, kiedy dajmy na to szewc potrafi skoncentrować się na szyciu i naprawianiu butów, zamiast rozmyślać o problemie głodu na świecie (wiem to, bo moje buty po ostatniej naprawie wyglądały jakby szewc rozmyślał o wszystkim, tylko nie o przyklejeniu popsutego obcasa). Podobnie programista powinien skoncentrować się na kodzie swojego oprogramowania, żeby odpalenie jego apki na naszych smartfonach nie wywoływało u nas ochoty zatłuczenia tegoż programisty przy pierwszej nadarzającej się okazji. Kiedy jednak ta segmentacja rzeczywistości i dobrowolne zamknięcie się w swojej bańce zrozumiałego świata dotyka każdej sfery życia, człowiek zaczyna tworzyć własną narrację. I tworzy ją tym usilniej, im bardziej dla niego niezrozumiały jest świat. Współczesna technika wspiera zaś narrację na wszelkie możliwe sposoby. Media społecznościowe sprawiają, że świat wypełnił się miliardami narracji. I głównym problemem jest to, że narratorzy nie próbują się w większości zrozumieć, nawet jeśli mówią o tym samym, a niejednokrotnie nawet to samo. Olga Tokarczuk w swoim przemówieniu z okazji odbioru Nagrody Nobla powiedziała, że świat potrzebuje czułego narratora, który pozbiera te wszystkie narracje i splecie w jedną, wspólną opowieść. Ja jednak nie zgadzam się z noblistką. Uważam, że świat potrzebuje ludzi, którzy będą potrafili wytrącić ludzkość ze stanu miliardów narracji i doprowadzić do tego, że zamienią się one w dialogi – najpierw jednostek, potem zbiorowości.Potrzebujemy właśnie takich tłumaczy, jak wspomniana firma programistyczna, którzy będą starali się do skutku chodzić od człowieka do człowieka, od jednej grupy do do drugiej i tłumaczyć im nawzajem ich narracje, aż zamienią się one we wzajemną rozmowę otwartych na siebie stron.
Szymon Hołownia w trakcie swojej kampanii powiedział, że chce być czułym narratorem, o którym wspomniała Olga Tokarczuk. Ja uważam, że on już dawno temu zaczął być „czułym tłumaczem”, albo raczej „czułym inicjatorem dialogu”. Mam nadzieję, że nim pozostanie.
Na koniec nieskromnie stwierdzę, że taki był chyba od początku mój zamiar odnośnie całej tej pisaniny na jesterzone.org. Aby przybliżyć innym nie tyle swoją narrację świata, ale spróbować scalić, ponazywać, przetłumaczyć różne odległe czasem dziedziny rzeczywistości i stworzyć jakąś przestrzeń dla wspólnego ich zrozumienia. I tak postrzegam też swoją rolę na przyszłość. Chcę zbierać te różne narracje i zamieniać je w dialog. Delikatnie. Gently. Dirk Gently 🙂