Przyzwyczailiśmy się już w zasadzie, że co roku, gdy zbliża się finał WOŚP, niemal jak w dobrze zaprogramowanym automacie pojawia się hejt. W tej świętej wojnie nie ma zwycięzców i najgorzej obrywają ci, którzy próbują być głosem rozsądku. W tym roku na wszelki wypadek, żeby wzmocnić efekt zrobiono jeszcze wrzutkę pt. „WOŚP=popieranie aborcji”, żeby jeszcze bardziej zamieszać w Polskim kociołku. Jurek Owsiak w odpowiedzi na to szkalowanie imienia jego i Fundacji złożył bardzo wyważone oświadczenie (zważywszy i na jego temperament, i na całą tę sytuację). Po tym oświadczeniu Jurkowi nie dostało się jednak po głowie od katolickich, ultraprawicowych komentatorów, ale od jednego z autorytetów moralnych i dyżurnych sumień polskich feministek, czyli Pauliny Młynarskiej.
Nie cierpię sytuacji, gdy jakaś osoba wrzuca mnie i moje poglądy do wygodnej dla siebie szufladki, którą przygotowała sobie zawczasu w swojej głowie, opatrzyła stosowną fiszką i teraz czuje się zwolniona z podjęcia chociażby próby zrozumienia tego, co mówię, a w konsekwencji, z myślenia nad tym, co mówi do mnie w odpowiedzi. Na internetowych forach już od dawna normą jest zjawisko, że ktoś przyłączając się do dyskusji, najpierw zdaje się zawieszać na szyi adwersarza drewnianą tablicę z przypisana mu etykietką poglądów, by później użyć tej tablicy do tłuczenia danej osoby po głowie. Przyczyn tego zjawiska jest zapewne wiele i popełniono już niejedną poważną dysertację na jego temat. Nie wdając się jednak w szczegółowe analizy naukowych ustaleń zaryzykuję tezę, że jedną z głównych przyczyn takowego stanu rzeczy upatrywać należy w tym, że w kontakcie z mediami elektronicznymi większość ludzi funkcjonuje w trybie „niskiej konsumpcji zasobów poznawczych”. Nie różni się ten tryb specjalnie od stanu umysłu członka kibolskiej bojówki tuż przed rozpoczęciem planowanej od miesięcy „ustawki”, żołnierza tuż przed rozpoczęciem szturmu na umocnione pozycje wroga lub fana muzyki dowolnego gatunku (no może z wyjątkiem muzyki poważnej i Jerzego Połomskiego, ale co do tego drugiego przypadku mam już nieco mniejszą pewność) w momencie gdy oczekiwana przez niego gwiazda, rozumiana indywidualnie lub zespołowo, wychodzi na właśnie scenę, by rozpocząć koncert, na który dotarcie kosztowało tegoż fana połowę miesięcznych poborów. Wreszcie, nie różni się to moim zdaniem od stanu umysłu większości uczestników debat sejmowych, co dodatkowo uzasadnia zainstalowanie bramek do wykrywania broni, którą parlamentarzyści mogliby próbować przemycić dla celów wzmocnienia siły swojej argumentacji*. Krótko mówiąc, mamy tu do czynienia ze stanem umysłu polegającym na zawężeniu pola świadomości, ograniczeniu empatii i percepcji społecznej, czemu towarzyszy domieszka mniejszej lub większej dawki euforii, wywołanej jednoczesnym strzałem adrenaliny i endorfin (to ostatnie wiąże się zapewne z satysfakcją z dokopania komuś). Stan taki ułatwia funkcjonowanie w okolicznościach opisanych powyżej, tudzież ułatwia słowną nawalankę na różnych fejsbukach, tłiterach i forach wszelakich generowanych w alternatywnej, cyfrowej rzeczywistości, za to w bardzo ograniczonym stopniu sprzyja podejmowaniu konstruktywnej refleksji czy pogłębianiu relacji z drugim człowiekiem, gdyż trudno za takowe uznać wbijanie bliźniego w glebę i „zaorywanie poczwórną skibą”**.
W ostatnich czasie ograniczam niejednokrotnie swoją aktywność w dyskusjach prowadzonych za pomocą mediów społecznościowych, nawet na te toczące się wokół tematów dla mnie ważnych. Czynię tak nie dlatego, że nie zamierzam się ciągle intelektualnie zniżać się do „poziomu plebsu” (gdyż sam się nie uważam za jakąś intelektualną forpocztę społeczeństwa), ale dlatego, że najzwyczajniej nie chce mi się już zbierać przysłowiowego „oklepu” raz z jednej, raz z drugiej strony za choćby próbę wyważonego sądu lub zadawanie pytań zmuszających kogoś do stosowania rzeczowej argumentacji i opierania się na faktach. Może dlatego, że przyzwyczaiłem się kiedyś do sytuacji, że nawet w sporach z jednostką tak oporną jak Krzyś, o którym wspomniałem we wpisie z zeszłego tygodnia, obowiązują pewne zasady, dzięki którym nawet jeśli nie ma szans na przekonanie drugiej strony, to przynajmniej na końcu rozmowy człowiek nie jest obrzucony słownym szlamem. Nie mam jednak złudzeń, iż poziom dyskursu na fejsbukowych forach będzie choćby zbliżony do tego zapamiętanego z czasów akademickich, gdyż nie sprzyja temu choćby pluralistyczny (przez duże „PLU”) charakter medium. Każdy może zabrać głos, co z niewiadomych powodów odczytywane jest jako prawo do pisania bez jakiejkolwiek refleksji.
Jakości dyskursu społecznego nie sprzyja również polaryzacja poglądów, podsycana ciągle i wbrew racjonalnym przesłankom. Podsycają ją w naszym kraju politycy, podsycają media, swoje dorzucają różnej maści celebryci, w końcu spór nakręcają na różne sposoby mniej lub bardziej dające się zidentyfikować wrogie siły zewnętrzne, dla których społeczne porozumienie, nie tylko w obrębie naszego społeczeństwa, jest sprzeczne z ich koncepcją urządzania świata. Jeśli do tego dołożymy wspomnianą niemal zupełną bezrefleksyjność i brak odpowiedzialności za słowo rzucone w internecie, to w zasadzie każdy temat, każda nawet najbardziej pozytywna inicjatywa może stać się powodem do wylania potoków hejtu. Pierwszy z brzegu przykład, jaki mi przychodzi do głowy, to wyczyn grupy Szerpów, którzy po raz pierwszy dokonali zimowego wejścia na K2. Wydarzenie apolityczne, neutralne światopoglądowo, u każdego normalnego człowieka powinno wywołać pozytywne emocje, zarówno ze względu na sam wyczyn, jak i to, że dokonali go Szerpowie, którzy dotąd w wyprawach na ośmiotysięczniki byli aktorami drugiego i trzeciego planu, podczas gdy bez nich udziału większość wypraw w nie dotarłaby nawet do pierwszego obozu. Zarówno więc ten fakt tej dziejowej sprawiedliwości, jak i wyjątkowy, zespołowy charakter samego wyczynu skłaniać powinien do wrzucania uśmiechniętych emotek, lajków i propsów. Ale nie, szybko pojawiło się buczące grono z komentarzami „Łe, wchodzili z tlenem? Oszustwo! Co to za wyczyn?! Z tlenem to i ja bym potrafił!” (to ostatnie zdanie rzucone przez gościa, zamieszczającego bez żenady na swoim profilu FB zdjęcia, na podstawie których można mieć całkiem uzasadnione przypuszczenia, że w życiu nie dotarł on wyżej niż do Morskiego Oka i to tylko dlatego, że jechał bryczką z Zakopanego, przyczyniając się swoją wagą do zamęczenia biednego konia na śmierć). Podałem tu na początku celowo przykład wydarzenia neutralnego, by przy tych bardziej ukierunkowanych światopoglądowo zaczyna się lepsza jazda.
Przyzwyczailiśmy się już w zasadzie, że co roku, gdy zbliża się finał WOŚP, niemal jak w dobrze zaprogramowanym automacie pojawia się hejt. Zapewne z uwagi na bardzo ostre interwencje FB, w tym roku ilość postów bezpośrednio szkalujących Jurka Owsiaka i Orkiestrę była stosunkowo niewielka, natomiast niezależnie od wysiłków moderatorów, pod postami promującymi tegoroczny finał 30 stycznia, zachęcającymi do zbiórki i uczestnictwa w orkiestrowych aukcjach charytatywnych, czy chociażby pozytywnie wyrażającymi się o całym dziele, jakim jest WOŚP miała miejsce regularna jatka. Gwoli sprawiedliwości należy stwierdzić, że czasami ofiarami stawali się także ci, którzy nie dość entuzjastycznie wyrazili się o Orkiestrze lub o samym Jurku Owsiaku, co skutkowało oberwaniem wiadrem pomyj od ludzi z serduszkami WOŚP w zdjęciach profilowych. Zaobserwowałem takich sytuacji całkiem sporo i niespecjalnie mnie one zdziwiły, bo wcześniej w niejednej internetowej dyskusji doświadczyłem już tej „serduszkowej serdeczności”. Przeczulony jestem na punkcie różnych trolli, prowokatorów i złośliwych botów maści wszelakiej, toteż jeśli ktoś napada na mnie słownie, zazwyczaj przekopuję jego profil (jeśli rzecz dotyczy FB), by potwierdzić, czy mam do czynienia z normalnym użytkownikiem sieci. Na podstawie tych swoich własnych wykopalisk stwierdzam, że orkiestrowi fanatycy niekiedy bardzo specyficznie pojmują hasło „Miłość, przyjaźń, rock nad roll!” i serduszko w profilowym w niewiele mniejszym stopniu bywa zapowiedzią obelg i kalumnii wszelakich, niż emblematy Marszu Niepodległości czy logo partii miłościwie nam obecnie panującej. Nie dziwota zatem też, że skoro najbardziej spektakularna akcja charytatywna w kraju skupia na sobie tyle negatywnych emocji, to kiedy wydarza się coś naprawdę podnoszącego społeczne ciśnienie, to oznacza, że za chwilę pod postami na FB zacznie się prawdziwa święta wojna.
W tej świętej wojnie nie ma zwycięzców i jak wspomniałem, najgorzej obrywają ci, którzy próbują być głosem rozsądku. Można być wtedy pewnym, że dostanie się wiadro pomyj na głowę i z jednej, i z drugiej strony. Ewidentnym przykładem tego był do tej pory Szymon Hołownia, który, jak na przystało na człowieka, który chce swoją działalność polityczną uprawiać uczciwie i odpowiedzialnie, próbuje szukać w swoich działaniach sensownych rozwiązań dla społecznych dylematów i przez konserwatywnych katolików jest nazywany heretykiem, apostatą i ukrytą opcją PO, sponsorowaną przez Sorosa i Gatesa (?!), natomiast przez zwolenników PO, lewicę i uczestniczki Marszu Kobiet jest określany jako kościółkowy katotalib, klęcznik, ukryta opcja PiS i Episkopatu Polski, sponsorowana przez Rydzyka (???!!!). Wydaje mi się, że doskonale rozumiem jego sytuację, bo niejednokrotnie spotykam się z podobnymi komentarzami na swój temat.
Prezes Wszystkich Prezesów pomimo, że zupełnie nie rozumie nowych technologii, świetnie potrafi jednak wykorzystać każdą okazję do dzielenia społeczeństwa. Z wyrachowaniem godnym podręcznikowego socjopaty wyczekał na idealny moment, aby w końcu zarządzić opublikowanie wyroku TK w sprawie interpretacji ustawy antyaborcyjnej. Dokładnie 4 dni przed finałem WOŚP, tak aby wygasić już na starcie energię społecznych protestów, nawet kosztem sukcesu znienawidzonej akcji Owsiaka i przyćmić nieudolność własnego rządu i kolejne afery przepychane pod stołem. Na wszelki wypadek, żeby wzmocnić efekt zrobiono jeszcze wrzutkę pt. „WOŚP=popieranie aborcji”, żeby jeszcze bardziej zamieszać w Polskim kociołku. Nawet chyba jednak domorosłemu mistrzowi knucia i plucia, jakim jest Prezes PiS, nie przyszło do głowy, jaki dodatkowy efekt to wszystko wywoła. Jurek Owsiak w odpowiedzi na to szkalowanie imienia jego i Fundacji złożył bardzo wyważone oświadczenie (zważywszy i na jego temperament, i na całą tę sytuację), którego najważniejszy fragment miał treść następującą: „Tutaj jest także bardzo ważne, o czym mówiłem przez cały Finał nawiązując też między innymi do Strajku Kobiet, to jest nasze ogromne wsparcie od wielu lat dla intensywnej terapii noworodka, intensywna terapia noworodka, mówię to bardzo wyraźnie, bardzo głośno, to są wcześniaki, to właśnie jest wielowadzie, kiedy to dziecko się rodzi i wtedy ten sprzęt z serduszkiem ratuje życie. Wszelkiego rodzaju bzdury wygadywane pod moim adresem, pod adresem Fundacji, że jesteśmy Fundacją która, już nawet nie będę mówił, bo to już nawet mi nie wychodzi, bo to jest tak obrzydliwe, że nawet nie chcę o tym mówić. Ale generalnie wiecie o co chodzi. Nie jesteśmy świrami, wariatami, którzy mówią, że aborcja ma być na pstryknięcie, to jest absolutne nadużycie, myślenie o tym jest absolutnym nadużyciem.”. Jurek Owsiak nie bronił siebie, bronił dobrego imienia Orkiestry, która przez swą działalność pokazuje, że szacunek dla praw kobiet można, a nawet trzeba pogodzić z troską o życie, szczególnie to najbardziej bezbronne, także to jeszcze nienarodzone. Po tym oświadczeniu Jurkowi nie dostało się jednak po głowie od katolickich, ultraprawicowych komentatorów, ale od jednego z autorytetów moralnych i dyżurnych sumień polskich feministek, czyli Pauliny Młynarskiej. Jurek został nazwany dziadersem i zdrajcą Strajku Kobiet, po tym, jak nie tylko poparł jego organizatorki i uczestniczki, ale też po tym, jak publicznie podziękował im za zawieszenie akcji protestacyjnej na czas Finału WOŚP. Dlaczego mu się oberwało? Ponieważ w swej działalności zajmuje się szukaniem wspólnego dobra, tego na czym można budować porozumienie, dzięki czemu można dokonać jakiejś pozytywnej zmiany, która połączy jeśli nie wszystkich, to przynajmniej jak największą ilość ludzi. Z podobnych powodów w trakcie pierwszej fali Strajku Kobiet Szymon Hołownia usłyszał od Marty Lempart, że ma „wyp…dalać” z protestów, które poparł. I to wszystko tylko dlatego, że i Jurek Owsiak, i Szymon uznali, że trzeba szukać rzeczy które łączą, bo tych, które nasze społeczeństwo dzielą, jest już i tak za dużo.
Przywołane sytuacje nie podnoszą poziomu mojego optymizmu co do dalszego rozwoju debaty społecznej w kwestiach zarówno ważnych, jak i tych ważnych mniej, bo jak się okazuje nawet sukces himalaistów może być powodem do odsądzania od czci i wiary. Niezależnie od tego czy jesteś Jurkiem Owsiakiem, czy też Szymonem Hołownią i tak będziesz okładany krzyżem, albo oberwiesz piorunem, i jak się okazuje, możesz dostać z dwóch stron jednocześnie. Jest w tym jednak pewien pozytywny akcent: okazuje się, że wyłuskując resztki zdrowego rozsądku i próbując dotrzeć do istoty sporu, tudzież szukając okazji do zbudowania jakiegoś wspólnego dobra, ląduje się przynajmniej w dobrym towarzystwie. Stojąc w jednym szeregu z Szymonem Hołownią i Jurkiem Owsiakiem jakoś tak raźniej się poczułem, nawet gotowy jestem na kolejne wiadro pomyj z jednej lub drugiej strony***.
Wszystko wskazuje, że WOŚP po raz kolejny pobiła rekord w trakcie finałowej zbiórki pieniędzy, wbrew wszelkim okolicznościom i złej woli sporej grupy ludzi. Z kolei Szymon ze swoim Ruchem Polska 2050 przedstawił tydzień temu pierwszy z elementów programowej układanki, jakim są propozycje uzdrowienia relacji państwa i Kościoła tak, aby z poszanowaniem praw wszystkich obywateli zakończyć coraz bardziej patologiczne związki „tronu z ołtarzem”. A wszystko to w drodze publicznej debaty, do której zaproszono przedstawicieli różnych środowisk, zarówno z lewej, jak i prawej strony. To cieszy, bo debata ta pokazała, że pomimo różnic, w ważnych sprawach można wspólnie wypracować dobre rozwiązania dla dobra wspólnego, albo przynajmniej można do takich rozwiązań się przybliżyć. Trzeba jednak zacząć od słuchania się ze zrozumieniem słuchać, zamiast „na dzień dobry” tłuc krzyżem lub błyskawicą.
PS. Żółte buty Szymona, które założył w ostatnim dniu swojej kampanii prezydenckiej, oraz egzemplarz jego ostatniej książki „Fabryka jutra”, opatrzony autografem i dedykacją zostały wystawione na aukcji WOŚP. Aukcja jeszcze trwa i w chwili, gdy kończę to pisać, cena wynosi już ponad 8 tys. złotych. Wciąż można tę kwotę podbić. Jest nadzieja 🙂
*_ Spotkałem się z opinią, wcale zresztą nie tak bardzo odosobnioną, iż pozwolenie parlamentarzystom na użycie broni palnej w trakcie posiedzeń plenarnych, jakkolwiek nie podniosłoby poziomu debat, to jednak dość szybko i bez potrzeby ingerencji ustawodawczej rozwiązałoby problem nadmiernej liczebności reprezentantów narodu.
**_ Zaznaczam, że nie jest to jakakolwiek aluzja do Krzysztofa Skiby, tudzież do jego gabarytów, gdyż nic mi do nich, a twórczość publicystyczną wymienionego lubię, nawet jeśli się z nią w wielu miejscach nie zgadzam.
***_ Oczywiście nie sugeruję, że jakimikolwiek dokonaniami zbliżyłem się do wymienionych tutaj liderów. Ale po prostu przyjemnie mieć świadomość, że dzieli się podobne myślenie o wielu społecznych kwestiach, co ludzie robiący tyle dobrego.