Zauważyłem taką prawidłowość, że im jestem starszy, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jak przedziwnym wydarzeniem jest Boże Narodzenie. Im bardziej próbuję zrozumieć, po co ono było Panu Bogu, tym większą ponoszę porażkę. Nic mi się tutaj nie zgadza – Nieskończony, Przedwieczny i Wszechmocny wysyła swego Syna, z którym są Jednym, żeby narodził się w jakiejś zapyziałej mieścinie w Judei. Po co? Odgadywanie Bożych zamysłów jest zajęciem nie tyle ciężkim, co w ogóle daremnym, jednakże pokuszę się o stwierdzenie, że Bóg w swej nieskończonej inwencji wymyślił również to coś, co się teraz ładnie nazywa „ wychodzeniem ze strefy komfortu”. I pokazał nam jak się to robi. Oczywiście zrobił to radykalnie – nie tylko On osobiście wyszedł ze strefy komfortu, i to tak, że już chyba bardziej się nie dało, ale przy okazji wytrącił z tej strefy całą ludzkość. Oczywiście nie zrobił tego po raz pierwszy – jeśli się poczyta biblijne historie patriarchów i proroków, to niemal za każdym razem Bóg zapewnia im solidne atrakcje, żeby wybić ich z marazmu, stagnacji i beznadziei. Ale fakt, to, co się odwaliło w Betlejem (a zaczęło wcześniej już w Nazarecie) to było już pójście na całość. To jest coś, czego nie da się „odzobaczyć” – Wszechmocny Bóg, który rodzi się w obórce i jako bezradne niemowlę leży w żłobie, na sianie, a przy nim czuwa jego nastoletnia Matka, Maria (którą z ludzkiej perspektywy można uznać za pierwszą surogatkę w historii) i Józef, ojczym. Obora, żłób, matka z nieślubnym dzieckiem i jej mąż – jednym słowem patologia na całego. Jednak pasterze i mędrcy ze wschodu uznają Tego, który w takich właśnie okolicznościach się narodził, za swojego Zbawiciela, Mesjasza, Pana i Władcę.
Przed taką Tajemnicą nie wystarczy uklęknąć. Nie wystarczy nawet paść na twarz, jak pasterze i mędrcy. Boże Narodzenie to jest wezwanie do działania. Pasterze wracają do miasta, wielbią Boga i głoszą Jego zbawienie, zapewne będąc uznani za wariatów lub wioskowych głupków. Mędrcy, myląc szpiegów Heroda, wracają do domu inną drogą, co jest symbolem odmiany sposobu myślenia i życiowej przemiany. Józef zawija się ze swoją rodziną do Egiptu, jak tylko dostaje od anioła cynk, że na życie przysposobionego mu Jezusa dybie sam Herod. Nagle takie „ciepłe kluchy”, gość, który jeszcze pół roku temu cichaczem próbował spławić ciężarną Marię, staje się już nie ojczymem, ale prawdziwym ojcem rodziny, który dla ratowania żony i dziecka jest gotów na szaleńczą wyprawę do Egiptu.
Kiedy tak spoglądam na historię o Bożym Narodzeniu, dociera do mnie, że Bóg nie bez powodu wybrał tak radykalny sposób przyjścia do człowieka. Tylko tak może nas wytrącić z zastanych kolein, z obojętności, żalu i rozpaczy. Boże Narodzenie jest po to, aby nami wstrząsnąć. Obudzić w nas miłość, otworzyć na spotkanie z Bogiem – Jezusem, którego odtąd mamy dostrzegać w każdym człowieku. Ale przede wszystkim poruszyć nas do działania. Bez niego Boże Narodzenie to tylko świąteczne tradycje, kolędy, prezenty i ludowe jasełka.
Życzę aby to Boże Narodzenie sprawiło w Was prawdziwe poruszenie – ku dobru, miłości, pojednaniu z innymi ludźmi i z samymi sobą. Bóg się rodzi. Wszystko (co dobre) jest możliwe. Działajmy!