Matrix: Revisited – part 3

Mój list po premierze MX: Revolutions stał się przyczynkiem do dykusji z moim Przyjacielem – najpierw na gadu, potem w mailach. Treść tej wymiany poglądów jak dla mnie stanowi dobre podsumowanie tematu.

Sebastian (20:49)

jeszcze raz nie wiem jak ty, ale mnie trudniej by bylo dac ofiare za swojego zycia wiedzac ze zostawiam na tym swiecie rodzine, gdybym byl sam bylo by to dla mnie latwiejsze

jester (20:52) to nie chodzi o ofiare widziana w momencie jej „fizycznego” zlozenia – ofiara polega na tym, ze Neo podswiadomie wiedzial co go czeka w momencie podjecia swej misji, wiedzial jaki bedzie czekac go bol, cierpienie i strata – pozniej ta ofiara musiala sie juz tylko dopelnic, ale to jej wcale nie umniejsza, wrecz przeciwnie

jester (20:53) on zaczynal o tym wiedziec juz w 2 zreszta Oracle o tym mowila

jester(20:54) stad braly sie zle sny Neo

Sebastian odpisał do mnie na maila

No coz Neo zrozumial swoje mesjanstwo dopiero w 3 – po ostatniej rozmowie z Wyrocznia, a wlasciwie po tym jak sobie to przemyslal. Chociaz nie – mam inne przyblizenie. Zrozumial to po rozmowie z Wyrocznia, a zaakceptowal po tym jak go w koncu wyciagneli z Matrixa. Ten moment kiedy go odlaczaja i patrza na niego z nadzieja, a on mowi, ze potrzebuje czasu (druzyna zreszta nieco podupada w tym momencie). Toz to scena zywcem z Biblii – po ostatniej wieczerzy, Chrystus idzie sie modlic do ogrodu. I Neo, tak jak Jezus, w tym czasie podejmuje decyzje o poddaniu sie „woli”. Roznica jest taka, ze w Biblii apostolowie, Maria, Magdalena nie gina, a Trynity tak. Jezus umiera i zostawia wszystkich. Dla czlowieka cierpienie jest na wielu poziomach w takiej sytuacji: cierpi, bo umiera, bo zostawia ukochanych, ukochani cierpia, bo widza cierpienie i w dodatku umierajacy widzi cierpienie tych, ktorzy zostaja i cierpi dodatkowo. A tu Trynity umiera i cierpi bo umiera, ale wie ze Neo umrze. Neo umiera i nie zostawia nic za soba bo Trynity umarla – wlasiciwie to moglby popelnic samobojstwo z rozpaczy i zostawic Syjon samym sobie – co mu zalerzy. Wie, wiem zalezy mu wiec przy okazji zalatwia sprawe ze Smithem – bez cierpienia z powodu zostawionej milosci. Cierpi fizycznie i jest pokazane dosc wyraznie. Ok. To tyle zostalem rozproszony, wiec nie moge poskladac mysli w tej chwili. Spadam do domu pisz na interie jezli masz ochote.

Moja odpowiedź mailowa

Dobrze kombinujesz Sebastianie (choc tez ocierasz sie o herezje – slyszalem, ze nawet Watykan dosc krytycznie wyrazil sie o MX, szczegolnie o „Rewolucjach”), tylko niech haslo „mesjanizm” nie przysloni Ci calego horyzontu. „The one” to termin, ktory okresla odpowienik wybranca takze w innych religiach (a nawet mitologiach), Mesjasz jest tylko jedna z wersji (dosc specyficzna i charakterystyczna – ale w koncu objawiona narodowi wybranemu). W postaci Neo jest zobrazowany nie tylko judeochrzescijanski system soteriologiczny (soteriologia – poddzial teologii, nauka o zbawieniu) – widac tu wielki wplyw buddyzmu (i tu MX jest podobny do innej trylogii – „Star Wars”) – rezygnacja z samego siebie, ostateczne wyrzeczenie sie tego co „ziemskie”. Ale to jeszcze nie buddyzm, dlatego nie masz racji co do rownowaznosci samobojstwa i walki ze Smithem. I nie chodzi tylko o przyjazn i poczucie obowiazku wobec przyjaciol czy reszty ludzkosci. Poczatkiem oswiecenia Buddy bylo zdanie sobie sprawy z cierpienia kazdego zywego stworzenia na ziemi – wobec tego ogromu bolu, cierpienie jednostki jest niczym. Budda poczul wielkie wspolczucie dla kazdej istoty na ziemi i jednoczesnie rozpaczliwa niemoznosc przyjscia kazdemu stworzeniu z pomoca. Mogl albo zatracic sie w swiecie, zeby zapomniec o tym co zobaczyl w swym „olsnieniu”, albo pogodzic sie z tym i pozwolic sobie wypelnic swoje przeznaczenie czyniac dokladnie tyle dobrego, ile byl na silach dokonac. Budda odrzucil cierpienie dla cierpienia, przyjecie cierpienia w buddyzmie jest wyrazem wspolczucia. Neo dostepuje oswiecenia i ma ono w sensie religijnym „hybrydowy” charakter – jest czyms pomiedzy cierpieniem w sensie judeochrzescijanskim (za kogos, w imie milosci) a buddyjskim – jako wyraz wspolczucia przez wspolcierpienie oraz jako sposob „wyzbywania sie siebie”. A zatem droga wybrana przez Neo, to jakby jedyna sluszna sciezka do zbawienia (przede wszystkim siebie, ale takze innych) – nawet przy wszystkich swoich niezwyklych zdolnosciach Neo nie mogl uratowac wszystkich i kazdego z osobna (pamietasz scene, kiedy w Syjonie dziesiatki ludzi czekaja pod jego mieszkaniem, aby blagac go o opieke? – to wtedy Neo zaczyna zdawac sobie z tego sprawe), a z drugiej strony caly sens jego istnienia to wlasnie bycie „wybranym” czyli przede wszystkim ratowanie ludzkosci. Pozostaje mu zatem niczym Buddzie pogodzic sie ze swym przeznaczeniem i nie rezygnujac ze swego wspolczucia – zrobic tyle ile sie da i to co trzeba – tu zwroce Ci uwage, ze nie bez powodu w moim „wielkim” mailu o „Reloaded” silny nacisk polozylem na kontekst filmu i rozbilem Matrix na M. i MX – otoz dzieki temu latwiej unaocznic sobie „zanurzenie” MX nie tylko dokonaniach innych trylogii, cytatach i inspiracjach pseudoreligijnych, pseudofilozoficznych czy „paramitologicznych” – zauwaz, ze Neo jest grany przez Keanu Reevesa, ktory kilka lat wczesniej zagral wlasnie Budde w filmie Bertolucciego. Przypadek? Moim zdaniem – nie.

Mamy zatem z jednej strony ludzi, ktorzy sa, jacy sa (dalecy od doskonalosci – stad pozornie niepotrzebne sceny z orgiastycznej imprezy w swiatyni Syjonu czy tez takie, a nie inne postawy Rady lub niektorych dowodcow), a drugiej strony bezduszne maszyny i demona zla – Smitha. Posrodku zas ludzi zamknietych w M. sniacych swoje zycie oraz programy, ktore dzieki swej swiadomosci probuja osiagnac poziom, ktorzy ludzie w M. utracili. Neo zas ma uratowac wszystkich, choc ze swego punktu widzenia wie, ze to niewykonalne. Wie to (choc jeszcze nie swiadomie) w zasadzie podejmujac decyzje na koniec rozmowy z Architectem i rzucajac sie na ratunek Trinity. Robi to, co podpowiada mu serce – i wybiera dobrze. I do konca juz kroczy ta waska „sciezka zbawienia”, niejako bez nadziei na powodzenie. Ale wie co ma zrobic.  Mamy cierpienie, ktore jednak w momencie „skladania ofiary z siebie” juz nie boli, bo zrodlo bolu juz sie na ten moment wyczerpalo, mamy wybor tego cierpienia i jego uzasadnienie. I mamy dobrowolne i swiadome samounicestwienie sie wybranca – w poswieceniu dla innych, we wspolczuciu dla ludzi (i szerzej – rozumnych bytow) takich, jakimi sa. Neo laduje sie do M. po raz ostatni, by polaczyc sie z kodem Oracle i rozplynac sie w M. To nirwana, Sebastianie,  buddyjska wersja zbawienia dla Neo, oraz zbawienie dla swiata M. i Syjonu – to ostatnie moze najbardziej materialne, ale dajace przeciez nowa nadzieje na przyszlosc.

I moze wlasnie to polaczenie roznych sensow zbawienia zaniepokoilo niektorych dostojnikow Watykanskich czy duchownych muzulmanskich w Egipcie (calkowity zakaz dystrybucji „Revolutions”). Ale Wachowscy sami przeciez staraja sie zalatwic sprawe – czesc niedoskonalosci, czy razacych niedociagniec w filmie jest jakby zamierzona lub wkalkulowana – to jakby glos tworcow zza kadru „Ej, uwazajcie, to tylko film. Kultowy, ale to nie znaczy ze ma wam zastapic religie i kulture”. Niedoskonalosc MX to jakby wentyl bezpieczenstwa – dzieki temu, pomimo ze (moim zdaniem) jest to dzielo wielkie, nie uzurpuje sobie prawa do jakiegos definitywnego ksztaltowania umyslu widza. Dzieki temu kto chcial, mogl sie „konkretnie zuploadowac” (ze zacytuje Ciebie), ale potem moze stanac obok tej historii i wyciagnac na spokojnie z niej to, co najlepsze. Przyznam sie, ze nabranie zdystansowanego stosunku do 1 bylo (przynajmniej dla mnie) niemozliwe. Teraz moge na MX spojrzec z dystansu, co nie znaczy ze bez emocji. Wrecz ciesze sie, ze jest to mozliwe – naprawde nielatwo jest przezyc dwa razy w zyciu takie „powalenie” przez autora, jak to, kiedy przeczytalem o pozegnaniu Froda, Bilba i elfow przed odplynieciem do Valinoru. Nie jestem do konca takim typem, jak Sam Gamgee, ktory tylko z lekkim zalem powrocil do Shire i potem juz tylko z rzadka wspominal Frodo i historie pierscienia, jako niebezpieczna, ale przeciez szczesliwie zakonczona przygode.

I tyle tytulem mojego komentarza do calej trylogii Wachowskich, ktora moim zdaniem pomimo brakow ma wlasnie sens jako trylogia. Potraktuj to jako moje ostateczne zdanie, „zaimpregnowane” mocno na kontropinie i odmienne interpetacje. Co nie znaczy, ze przypisuje sobie „monopol na racje” – po prostu tak widze caly film i sama historie „o wojowniku Neo” (tak ja opisalem Mareczkowi ;).

Pozdr

Jester

Matrix: Revisited – part 2

Zaraz po premierze „Matrix: Revolutions” napisałem do mojego Przyjaciela

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Hej

wiec co do MX i M.

miałem w zasadzie racje co zasadniczych kwestii

– II poziom M. byl zbedny pod kazdym wzgledem – ta poczekalnia, w ktorej wyladowal Neo to byla tylko srednich lotow sztuczka programistyczna – ot, zlapal haker hakera, a to tylko dlatego, ze ten drugi mial glowe zajeta czym innym

– nie pisalem tego w mailu, bo wydawalo mi sie to teza caly czas zbyt odwazna, a dodatku jedna z wielu, ale juz po pierwszej czesci mialem takie przeczucie – ktos, kto ma niezywkle zdolnosci w M., bedzie tez kims niezwyklym w w rzeczywistym swiecie – w koncu za wszystko odpowiada ten sam uklad nerwowy (ale niekoniecznie i rzeczywistosci i w M. bedzie to ten sam zestaw zdolnosci – to sie pokrywa z niektorymi zalozeniami mojej niedoszlej pracy magisterskiej – percepcja VR opiera sie na odmiennych strukturach mozgowych, w zwiazku z czym dlugotrwale i regularne tam przebywanie po powrocie do „normalnosci” zaowocowac moze niezwyklymi zjawiskami psychicznymi, bedacymi efektem dzialania tych nadmiernie pobudzonych struktur w kontakcie z rzeczywistoscia)

– M. nie mogl byc stworzony jako elektrownia – to widac juz ewidentnie, choc chyba nadal wiekszosc widzow tego nie zauwazyla – a to ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia MX jako trylogii totalnej – wszystko wskazuje na to, ze ludzie wyladowali w M. poniekad „na wlasne zyczenie” – dlaczego? – film pozostawia nas z wlasnymi domyslami (tj. tych, ktorzy mysla, bo wiekszosc ludzi podeszla do „Revolutions” podobnie jak do „Reloaded” – dajcie nam lepsze efekty specjalne niz w pierwszej czesci, jeszcze wiecej akcji i jeszcze wiecej M. i „klimatu” – kazdy, kto ma chociaz troche oleju w glowie, to wie, ze to niewykonalne) – zadaniem MX wcale nie bylo opowiedzenie, jakie jest wlasciwe przeznaczenie M., tylko czy ludziom zostanie zwrocona wolnosc

– MX to w istocie historia o milosci – watek milosny zostal doprowadzony do poziomu bardzo ryzykownego, jaki pod wzgledem intensywnosci mial chyba ostatnio miejsce w kinie w „Breaking the waves” von Triera, ale zostalo to opowiedziane w sposob tak prosty i bezposredni, ze Wachwoscy zaryzykowali wrecz wysmianie za naiwnosc – kto nigdy naprawde nie byl zakochany, kto zapomnial jak to jest albo kto nigdy nie przyzanl sie sam przed soba do swych uczuc, ten nie zrozumie tych scen

Poza tym ze mialem racje, Wachowscy w wielu miejscach mnie oczywiscie zaskoczyli – prawie we wszystkich wypadkach pozytywnie. Bo to nie tylko film o milosci, ale takze o poswieceniu i oddaniu, jako zrodlach prawdziwej wolnosci – nie ma wolnosci bez ofiary, a poswiecenie ma sens tylko dlatego, ze poswiecic mozemy sie dla innych. Dlatego kiedy Smith pyta Neo, dlaczego wciaz podnosi sie po kolejnych upadkach, dlaczego po prostu sie nie podda, ten odpowiada „Because I want!” – „Moja wola definiuje  moje ja, pozwala odzielic mi siebie od reszty swiata, zwlaszcza gdy nie jest on rzeczywistoscia.” – jako ojcowie skads to znamy, to przeciez na tym opiera sie „bunt 3-latka”, ktory jest poczatkiem ksztaltowania sie niezaleznej, swiadomej osobowosci. „Sens mym pragnieniom nadaje milosc i poswiecenie – chce, bo moje pragnienia maja sens nie tylko dla mnie” – to wyjscie poza zwykly bunt, tego Neo oczywiscie nie wypowiada, ale generalnie postac wybranca w koncowych aktach jest glownie po to by odegrac swoja role czynem.

I byc moze wielu uznaloby to za herezje, ale gdyby ktos zapytal Nazarejczyka wstajacego po trzecim upadku w drodze na Golgote, dlaczego to robi, on odpowiedzialby to samo – „Because I want”. Bo nie spelnial On tylko woli swojego Ojca, lecz takze wlasna – wszakze Obaj sa Jednym. A Jego wola ukonstytuowana jest na milosci, w imie ktorej oddaje sie wszystko.

Jest to zatem historia mesjanska i w tym sensie bardzo podobna do pozostalych wielkich trylogii fantastycznych – watek poswiecenia i ofiary wystepuje i u Tolkiena, i u Lucasa – choc u tego drugiego bylo to juz przez nasladownictwo. Jednak do tego watku Wachowscy dodali jeszcze milosc jak w historii Tristana i Izoldy, tylko jeszcze dojrzalsza – uczucie przechodzace przez wszystkie poziomy zdefiniowane przez sw. Pawla Apostola – eros, agape i caritas.

Dlatego ta historia broni sie doskonale, pomimo wielu slabosci i niedociagniec, ktorych w koncu w blisko siedmiu godzinach filmu uniknac sie nie dalo. W dodatku widz zostaje z pieknym niedopowiedzeniem w calej historii, a nawet stosem niedopowiedzen i watpliwosci – kto tak naprawde stworzyl M., kto jest zatem bardziej wolny – ludzie w M., czy sztuczna AI zawarta w programach, ktore proboja sie uwolnic ze swych ograniczen i zaczynaja „odczuwac” jak ludzie, kto tak naprawde wywolal wojne z maszynami i o co byla ta wojna. Nie wiemy tego wychodzac z kina, ale jak juz pisalem – nie o to tu chodzilo, zebysmy sie tego dowiedzieli.

Na koniec jeszcze o moich blednych domniemaniach i slabosciach filmu. Otoz, nie pisalem o tym, ale zakladalem ze wieksza role odegra Merovingian. Coz, on, Persefona i cala ta reszta byli tylko zbedna i droga dekoracja (lacznie z watkiem „poczekalni”, ktory wtracil wielu ostatecznie na slepy tor pt. „drugi poziom”), ktora byla potrzebna do wprowadzenia postaci, ktore teraz bedzie mozna eksploatowac w grach komputerowych, komiksach itp., serialu TV, moze nawet filmie kinowym – przypuszczam, ze w ten sposob Wachowscy zagwarantowali sobie w wytworni uklad, na mocy ktorego ani oni, ani nikt inny nie bedzie dla nabicia kasy zmuszony do nakrecenia jakiegos durnego sequelu. Trzeba bylo z tego jakos wybrnac, stad sporo karkolomnych rozwiazan scenariuszowych, lacznie z naciagnieciem regul stworzonego przez siebie swiata (np. wymysl sobie w jaki sposob Neo wyladowal w „poczekalni” po rozwaleniu „kalamarnic”, bez wkladania wtyczki – oczywiscie mozna to sobie jakos wymyslic, ale bedzie to naciagniete do granic mozliwosci). Ale to musimy Wachowskim wybaczyc – mysle, ze byli miedzy mlotem a kowadlem, stad takie a nie inne znalezli wyjscie – przy okazji powstalo sporo fajnych scen, ktore mimo krytyk ogladalo mi sie wspaniale. Blednie odebralem tez role Smitha na podstawie „Reloaded” – to on byl anomalia – wrogiem, zas Neo byl anomalia – szczepionka. Tylko dzieki temu, ze Neo byl poza kontrola systemu, mogl pokonac Smitha, ktory byl smutna koniecznoscia – wadliwy soft pod wplywem czynnikow zewnetrznych staje sie niebezpieczny (skads to znamy, prawda ;). Smith byl po prostu wadliwy, byl bronia systemu stworzonego przez maszyny, ktora obrocila sie przeciw nim samym, Neo byl po prostu dla maszyn nieobliczalny, ale nie nastawiony wylacznie na zniszczenie – dlatego byl dla nich jedyna „nadzieja”. Nawet taka potega, jaka posiadala Oracle, potrzebowala takiego niesamowitego, niezaleznego nosnika, kogos, kto nie znal ograniczen. Do tego zdolny jest tylko ludzki umysl i ludzka wola, napedzana prawdziwymi uczuciami – a te, ja zauwazyl Meroving, przypominaja w swych odczytach obled. Ale obledem nie sa – wlasnie w to wierzyla Oracle, a nie potrafil uwierzyc Architect.

Reasumujac (bo tempus fugit) – ten film jest wart przejscia do historii. Moze w swych elementach jest wtorny do kwadratu, moze to wszystko bylo juz wczesniej w innych historiach. Ale nikt tego jeszcze tak nie opowiedzial, nie dal na raz tyle do myslenia i nie wywolal tyle emocji – przynajmniej dla mnie. Bo ja wyrywalem porecze fotela w kinie siedzac za sterami mojego „mecha” i napierdzielalem we wszystko, co poruszalo mackami, ja polecialem razem z Neo do miasta maszyn i sila woli rozbijalem kalamarnice, ja wstawalem razem z Neo po kazdym ciosie otrzymanym od Smitha, ja odczulem spokoj, kiedy nad M. wzeszlo slonce a Neo odszedl. Powiesz ze sie mocno zuploadowalem – i bedziesz mial racje. Inaczej nie warto bylo isc do kina. Zwykle bujdy w stylu knock’n’shot z super efektami wchodza teraz do kina co drugi dzien…

Narka

Jester