Rząd rzucił trochę ochłapów w postaci tzw. tarczy antykryzysowej, pościemniał, że kasy mamy jak lodu i kryzys nam niestraszny i obywatele nie chcąc psuć sobie wakacyjnego nastroju udają, że w to wierzą. A jak znam życie, lada moment nasza władza podrzuci nam parę tematów zastępczych. Tymczasem chcemy czy nie, na świecie szaleje największy kryzys gospodarczy od 90-ciu lat, a epidemia koronawirusa jedynie przykryła jego prawdziwe przyczyny. My jednak udajemy, że tego nie widzimy. Na razie udajemy skutecznie.
Wszystko wskazuje, że program „bon turystyczny”, tak szumnie zapowiadany przez premiera i prezydenta w trakcie kampanii wyborczej został najpierw zredukowany o połowę (jeśli chodzi o kwotę wsparcia), potem został zmodyfikowany, tak, żeby opóźnić jego wprowadzenie i utrudnić korzystanie z niego, co finalnie doprowadzi do tego, że w praktyce odpali on, kiedy większość Polaków wróci z urlopu. Mamy zatem przykład rządzenia według Morawieckiego podany pigułce: najpierw trzeba coś obiecać, a potem oczekiwania społeczne stopniowo wygaszać, a finalnie pospólstwo (czyli my, obywatele) ma zapier… za miskę ryżu. Osobiście nie czuję się wcale zaskoczony, wręcz przeciwnie, szok przeżyłbym, gdyby w tym przypadku nasz rząd postąpił inaczej. Wszystko to wynika z chłodnej kalkulacji, że naród i tak wyjechać na wakacje gdzieś musi, a że urlop zagraniczny grozi w obecnej sytuacji różnymi niespodziankami, to i tak nasz branża turystyczna się nieco odkuje. A jak kogoś nie będzie stać na wyjazd, to znaczy, że mu się nie należy. Proste?
To wszystko wprowadza coroczny dylemat urlopowy „Polska czy zagranica?” na inny poziom rozważań. Bon turystyczny realnie dostępny dla dużej części rodzin mógłby przekonać znaczną część obywateli, żeby jednak spędzić urlop w naszej krainie, mlekiem i miodem płynącej, „gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała” i „gdzie kruszynę chleba, podnoszą z ziemi przez uszanowanie
dla darów nieba”. Zważywszy, że wszystko wskazuje, iż rządowe wsparcie ograniczy się do wskazanej „miski ryżu”, ten drugi cytat. zaczrpnięty z Norwida może dla wielu rodzin nabrać nowego znaczenia. Chociaż… Nie, raczej nie. Obserwuje nastroje społeczne i stwierdzam, że do Polaków powaga obecnej sytuacji chyba nie do końca dociera. Zbyt długo ich uwagę zaprzątały wybory prezydenckie, a potem kto mógł, to pomimo braku wsparcia pojechał na wakacje, a reszta na nie czeka. Rząd rzucił trochę ochłapów w postaci tzw. tarczy antykryzysowej, pościemniał, że kasy mamy jak lodu i kryzys nam niestraszny i obywatele nie chcąc psuć sobie wakacyjnego nastroju udają, że w to wierzą. A jak znam życie, lada moment nasza władza podrzuci nam parę tematów zastepczych. Tymczasem chcemy czy nie, na świecie szaleje największy kryzys gospodarczy od 90-ciu lat, a epidemia koronawirusa jedynie przykryła jego prawdziwe przyczyny. My jednak udajemy, że tego nie widzimy. Na razie udajemy skutecznie.
Szczerze mówiąc, miałbym ochotę wyjechać na wakacje do kraju, w którym nikt nie udaje, że kryzysu nie ma, bo już udawać się nie da. Na przykład Włochy, Hiszpania, Francja i jeszcze parę innych wakacyjnych krajów, będących w zasięgu, z lepszą gwarancją wakacyjnej pogody. Problem polega jednak na tym, że trzeba liczyć się z koniecznością pozostania w takim kraju zostać o wiele dłużej, niż się planowało lub utknięcia gdzieś w tranzycie powrotnym. A to może oznaczać, że nie będzie już za bardzo do czego wracać tutaj w kraju. Przecież tu też w końcu trzeba będzie przestać udawać, że kryzysu nie ma. Może to przypominać ból nieleczonego zęba, po tym jak środki bólowe staną się nieskuteczne.
W każdym razie do niedawna zwykłem powtarzać, że zarówno w kwestiach ucieczki przed zagrożeniem, jak i wyjazdów wakacyjnych należy stosować się do zasady wypowiedzianej kiedyś przez Leszka Niedzielskiego i Jerzego Skoczylasa w trakcie skeczu kabaretu „Elita” – „uciekniemy przez Zaleszczyki do Rumunii, zajadać się chlebem białym nad Morzem Czarnym”. I jak dodali kabareciarze, ważne żeby się nie pomylić, nie zrobić na odwrót.* Obawiam się jednak, że dla ucieczki przed kryzysem owa zasada może być niewystarczająca.
Ale pewnie to tylko moja tendencja do zbytniego dramatyzowania rzeczywistości…
*_ Na odwrót to oczywiście byłoby „zajadać się chlebem czarnym nad Morzem Białym”. O pomyłkę łatwo, a w pakiecie można dostać obcowanie z białymi niedźwiedziami.