Tytuł dzisiejszego wpisu wygląda dość poważnie i taki miał być, w końcu w zamiarze przynajmniej tekst ten traktować ma o rzeczach, których za błahe ja przynajmniej nie uznaję. Ale już na wstępie wyjaśniam, że jest niniejszy tytuł też zwykłym „klikbajtem”, za za co góry przepraszam wszystkich, którzy się ewentualnie spodziewali tutaj jakichś większych sensacji lub, co również możliwe, typowego poradnika.
Pomysł na tytuł przyszedł w sumie dość naturalnie i wynika z faktu, że od 4 dni mamy już Wielki Post. Ja zaś w ten okres postanowiłem wejść bez wielkich postanowień i planowania radykalnej przemiany, gdyż doszedłem do wniosku, że sens tego jest taki sam w przypadku postanowień noworocznych – te zaś wyglądają dobrze jedynie na naszych profilach w mediach społecznościowych, a i to przez krótki czas.
Oczywiście brak wielkich postanowień dotyczących naprawy swojego postępowania nie oznacza, że uważam się za chodzącą doskonałość, choć przyznaję, jestem osobą dość zarozumiałą, by nie rzec, zadufaną i niejednokrotnie zdarza mi się popaść w samouwielbienie. Na progu tego Wielkiego Postu zrozumiałem jednak (i mam nadzieję, że jest to efektem rozeznania tematu w Duchu Świętym), że wolę się skupić na działaniach małych, bardzo konkretnych, z nadzieją, że będą one kroplami drążącymi skałę moich słabości, ograniczeń i przewin, popełnianych wobec siebie i innych. Nie byłbym jednak sobą, gdybym tej strategii małych konkretów nie „ubrał” w jakąś poręczną, formalną terminologię, pozwalająca rzecz „sprzedać” światu, czyli de facto Wam, którzy to czytacie. Poczułem bowiem wezwanie, aby przy okazji Wielkiego Postu A.D. 2020 podzielić się z Wami tym, co dźwięczy mi duszy i co w kontekście tego szczególnego czasu ułożyło mi się samo w pewną spójną całość. Zważywszy na fakt, że przyszło to nagle i niejako poza normalnym procesem myślowym, uznaję to dar Ducha Świętego, dar którym nie tylko muszę, ale przede wszystkim chcę się podzielić.
Uff! Wyszło jeszcze poważniej, niż planowałem. Przejdę może do konkretów, bo do końca jeszcze kawałek i od tej powagi mogę pęknąć albo ja, albo ktoś z Was. A przecież nie to chodzi…
Dla mojej wielkopostnej drogi ułożył mi się w głowie poręczny akronim – UWU. U – umiar, W – wdzięczność, U – uwielbienie. Trzy metody, a raczej trzy wezwania na Wielki Post do robienia rzeczy małych, ale konkretnych.
Umiar
Pierwsze „U” w wielkopostnym akronimie jest bardzo istotne. Umiar jako rozumna rezygnacja z tego co zbędne, szkodliwe albo po prostu mało użyteczne. Umiar, nie umartwienie. Pojęcie umiaru prowadzi do tytułu dzisiejszego wpisu, zainspirowanego lekturą książki „Jaglany detoks dla biegacza” Marka Zaremby, którą moja nieoceniona żona podarowała mi na Walentynki. Ze względów różnych, od zdrowotnych, przez sportowe, aż po religijno-filozoficzne uznałem, że holistyczne podejście do diety traktowanej jako element zrównoważonego trybu życia, jest właściwą wskazówką na Wielki Post. Dieta zaproponowana przez autora nie jest dla mnie czymś nowym ani niezwykłym i z racji swoich zainteresowań zwróciłem na nią uwagę już jakiś czas temu. Jednak tym razem szczególnie zwróciłem uwagę na aspekt dążenia w diecie do zachowania pełnej równowagi, która nie tylko oznacza brak obżerania się, ale także oczyszczenie z tego, co nam przeszkadza, czyli tytułowy detoks. Ten detoks, czyli mówiąc pospolicie odtrucie, kojarzone m. in. z kuracją odwykową, należy także rozumieć metaforycznie, jako odtrucie z toksycznych relacji, złych emocji, a także nadmiaru informacji, tym bardziej dokuczliwego, że jesteśmy zalewani treściami „śmieciowymi” lub po prostu nieprawdziwymi. Jakimi zatem konkretami wyraża się umiar? Dieta według zasad „Jaglanego detoksu”, czyli w zasadzie bez mięsa i nabiału (wyjątek stanowią jaja i ryby, ale sporadycznie), z przewagą kasz, warzyw i ziaren, a przy tym mniej kalorii, za to więcej witamin i minerałów – w efekcie powinno być mniej kilogramów na wadze, mniej marnującego się jedzenia (choć u nas w domu i tak nie jest z tym najgorzej), za to więcej zdrowia i energii. No i zero alkoholu (no, może z wyjątkiem dnia moich urodzin, które wypadają po środku Wielkiego Postu, ale to jeszcze nie jest postanowione). Dieta to konkretne oszczędności, dzięki temu w portfelu powinno zostać nieco więcej pieniędzy, które można przeznaczyć na potrzeby innych ludzi. Umiar nie jest celem samym w sobie, ale narzędziem, dzięki któremu możemy bardziej być, niż mieć i co istotne, być nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla innych ludzi. A w wymiarze bardziej niematerialnym umiar to mniej FB, Instagrama, rezygnacja z Youtube (z wyjątkiem treści potrzebnych do pracy), telewizji (tej ostatniej i tak oglądam niewiele, ale uznałem, że i tak za dużo). I tu mamy kolejny konkret – więcej rzeczywistych relacji z innymi ludźmi. To zaś prowadzi do drugiego punktu.
Wdzięczność
Umiar nabiera sensu dopiero wtedy, gdy zrozumiemy, jak wiele dobra doświadczamy każdego dnia, w każdej chwili. I zazwyczaj go nie dostrzegamy, a przynajmniej tak jest w moim wypadku. Jeszcze większy problem mamy (choć może powinienem to twierdzenie ograniczyć do siebie) z dziękowaniem za to dobro. Wdzięczność za pracę, za to, że mam środki do życia, za zdrowie, za ulgę w cierpieniach i niedogodnościach, a nawet za same trudności i ból, dzięki któremu poznaję swoje słabości i mogę się doskonalić. Wdzięczność za świat, który mnie otacza, za piękno natury, za niezwykłe dzieła rąk i geniuszu ludzkiego, w których można dostrzec działanie Bożego Ducha. Wdzięczność za obecność innych ludzi, szczególnie tych, którzy wnieśli do mojego życia jakieś bogactwo w postaci wiedzy, umiejętności, dobrego słowa, troski o mnie czy wreszcie przyjaźni i miłości. Wdzięczność także za tych, z którymi się nie zgadzam, a nawet za tych, którzy są wobec mnie nieprzychylni. To ostatnie jest najtrudniejsze. Ale wiem jedno, że nawet osoby nieprzychylne mi nie znalazły się na mojej drodze przypadkiem. Może ich obecność ma mi uświadomić, że robię coś dobrze, a może, że wręcz przeciwnie – mylę się, błądzę, robię coś złego. Postawa wdzięczności otwiera na drugiego człowieka, przestawia nas na odbiór, uważne słuchanie, odwraca perspektywę – już nie jest „ja i reszta świata”, ale „ja i ty” – dwie równie ważne osoby. Wdzięczność jako konkret rozumiem jako dziękowanie i docenianie innych przy każdej okazji – naprawdę, mam z tym duży problem i to nie jest kwestia np. braku wychowania – bardzo często mam tak, że coś traktuję jako oczywistość, która mi się należy. Wdzięczność to także poświęcenie czasu innym, choćby na to, by ich wysłuchać lub po prostu podarować chwilę obecności. Wdzięczność, to także próba dania innym czegoś od siebie – dlatego przez ten Wielki Post wrzucę tutaj 7 wpisów, które być może uznacie za przydatne we własnych duchowych poszukiwaniach. To będzie mój dodatkowy wyraz wdzięczności, za wszystkich ludzi, którzy mnie inspirowali i inspirują nadal, nie tylko przez jakieś spektakularne dzieła, ale także przez zwykłe, codzienne życie i swoją postawę wobec konkretnych wyzwań, jakie spotykają na swej drodze. Konkret to także modlitwa wdzięczności, modlitwa, w której nie tylko dziękuje się Bogu, ale także otwiera się na słuchanie Jego, zamiast zagadywania Go swoimi prośbami i żalami. Wdzięczność prowadzi do trzeciego punktu na wielkopostnej drodze.
Uwielbienie
W kontekście wiary modlitwa uwielbienia jest najwyższą formą zwracania się do Boga. Wyższą nawet niż modlitwa dziękczynna. I w pewien sposób jest ona również dostępna także tym z Was, którzy w Boga nie wierzą, albo wierzą, ale nie traktują Go osobowo, a jedynie jako jakąś nieznaną pozaświatową siłę. Nawet niewierzący mogą trwać w uwielbieniu, afirmując życie, świat, naturę z jej niezgłębionym pięknem i majestatem, a także drugiego człowieka, jako cudowną, niezwykłą, zdolną do miłości istotę. Jednak dla człowieka wierzącego uwielbienie to coś znacznie więcej, niż zwykła afirmacja. To jest modlitwa zachwytu Bogiem i jego dziełami. To jest przebywanie w intymnej bliskości z Bogiem. W takiej bliskości, w której czasem zupełnie brakuje słów, kiedy żaden hymn nie potrafi oddać niezwykłej, czułej obecności Boga. Kiedy zastanawiałem się, jak przełożyć uwielbienie na konkret, przypomniały mi się dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest „modlitwa obecności”, o której ostatnio powiedział o. Adam Szustak w jednym z odcinków swojego vloga. Taka modlitwa, która wypływa z bezsilności, z pewnego rozczarowania swoją niemocą, ze zmęczenia, chwilowego braku energii i motywacji do działania – o. Adam przyznał się, że miewa takie momenty i wtedy po prostu pokornie przyjmuje Bożą Obecność, po prostu milczy i pozwala Bogu być. I tej milczącej modlitwy, tego cichego, pokornego przebywania z Nim mi brakuje. Pozwól Bogu być z Tobą. Nie kombinuj, nic nie mów, pozwól mu przyjść do Twojego smutku i Twojej radości. Tak, chcę sobie usiąść z Jezusem i pomilczeć. Cieszyć się, że jest, nawet jeśli nie czuje Jego obecności w jakiś spektakularny sposób. Jest też drugi sposób uwielbienia, o którym nieco ostatnio zapomniałem, gdyż do jego praktykowania było dużo mniej okazji – tym sposobem dla mnie jest bieganie. Wielokrotnie biegałem uwielbiając Boga i za każdym razem to było niezwykłe doświadczenie, tak modlitewne, jak i biegowe. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy z bieganiem było jednak słabo, z różnych powodów, a w konsekwencji złapałem kilka zbędnych kilogramów, co dodatkowo biegania nie ułatwia. Ale przecież zacząłem dietę i powoli przestawiam nie tylko organizm, ale także umysł na inne funkcjonowanie. Mogę zatem znowu uwielbiać Boga w biegu. Każdy może uwielbiać na swój sposób – dla mnie jest to bieganie, dla innego śpiew, a może taniec, malowanie obrazu lub zwykłe przekopywanie ogródka czy prasowanie – to może być każda czynność, którą lubisz, która dobrze ci wychodzi i która może być wspólna przestrzenią dla ciebie i dla Niego.
Umiar otwiera człowieka na wdzięczność, a wdzięczność stwarza przestrzeń na uwielbienie. Tak mi się to ułożyło. I to jest moja droga na ten Wielki Post, a z Bożą pomocą także i po jego zakończeniu.
Mam nadzieję, że w jakiś sposób Was zainspirowałem. Do zobaczenia jutro, w pierwszej odsłonie wielkopostnego cyklu.